Tomasz M., syn jednego z ordynatorów szpitala, sfałszował recepty na 70 tys. zł i wyjechał do Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Szefowa szpitala – zgodnie z prawem – oddała te pieniądze funduszowi zdrowia, ale potem nie kiwnęła palcem, żeby je od fałszerza odzyskać.
Na dodatek dyrektor Mirosława Borowiec nie zawiadomiła o oszustwie ani policji, ani prokuratury, choć miała taki obowiązek. Doszła do wniosku, że poczeka z decyzjami na powrót lekarza. – Nie zawiadomiłam organów ścigania, bo przecież lekarza nie ma – tłumaczyła wczoraj. – Jak wróci, wtedy zdecyduję,
co zrobić.
Sprawa wyszła na jaw na wczorajszej konferencji prasowej. Żeby było ciekawiej, konferencja została zwołana w odpowiedzi na nasz tekst, w którym pisaliśmy, że część personelu jest oburzona stylem rządów dyr. Borowiec. Pracownicy wysłali do marszałka województwa pismo, w którym poinformowali, że w szpitalu mnożone są etaty administracyjne, a pani dyrektor zapomina o tak zwanym białym personelu. Na stanowisko dyrektora zaproponowali marszałkowi Iwonę Kłos, dotychczasową zastępczynię dyr. Borowiec. Ale dwa dni po tym, jak pismo znalazło się na biurku marszałka, Iwona Kłos dostała wypowiedzenie ze stanowiska zastępcy dyrektora.
Pani dyrektor usiłowała wczoraj podważyć nasze informacje. – Nie zatrudniam pracowników, a pan marszałek Stanisław Gogacz (członek Zarządu Województwa odpowiedzialny za służbę zdrowia – red. ) jest żywo zainteresowany losem szpitala – odczytała oświadczenie. Ale chwilę potem członkowie Rady Społecznej przedstawili dokumenty, z których wynika, że etatów jednak przybyło.
– To, że marszałek Gogacz odwiedza kapelana szpitala, nie świadczy o jego trosce o placówkę – stwierdził Stanisław Duszak, radny wojewódzki.
Sprawą odzyskania 70 tysięcy złotych od lekarza, który naraził szpital na straty, zajmie się teraz Urząd Marszałkowski. – Na pewno wyjaśnimy tę kwestię z panią dyrektor i zgłosimy odpowiednie doniesienie do organów ścigania – powiedział Piotr Kienig z marszałkowskiego Departamentu Ochrony Zdrowia.