Mirosława Borowiec, dyrektor Okręgowego Szpitala Kolejowego w Lublinie, wprowadza rządy twardej ręki. Zagroziła członkom Rady Społecznej szpitala, że jeśli nie pojawią się na spotkaniu 30 marca, potraktuje to jako rezygnację z członkostwa w radzie. Chociaż takie prawo ma wyłącznie sejmik województwa. To właśnie Rada Społeczna decyduje o finansach instytucji.
O Szpitalu Kolejowym Dziennik pisał przed dwoma tygodniami. Wtedy 57 pracowników szpitala zwróciło się do marszałka Edwarda Wojtasa z prośbą o zmianę dyrektora. Twierdzili, że pod rządami Mirosławy Borowiec w aptece szpitalnej brakuje leków a pani dyrektor zatrudnia pracowników administracyjnych, zamiast inwestować w „biały personel”. Zaproponowali na jej miejsce dyrektora do spraw lecznictwa – Iwonę Kłos. Ale tuż po tym, jak pismo wpłynęło do marszałka, pani dyrektor zwolniła Kłos.
– To zemsta – twierdzą członkowie Rady Społecznej. – Ale nie mamy zamiaru patrzeć, jak szpital upada. Dyrektor Borowiec nie złożyła żadnego wniosku do Wieloletniego Programu Inwestycyjnego Województwa Lubelskiego. A to oznacza, że szpital do 2015 roku nie ma co liczyć na unijną kasę.
Wciąż niewyjaśniona pozostaje sprawa odzyskania pieniędzy przez szpital za nielegalnie wystawione recepty przez jednego z lekarzy. – Czekamy na opinię NFZ – tłumaczy Piotr Kienig z departamentu ochrony zdrowia.
Mirosława Borowiec nie chciała wczoraj z nami rozmawiać.