Mieszkanka Lublina przygarnęła ze schroniska psa. Twierdzi, że był w stanie skrajnego wyczerpania.
Marzena Bielak-Bielecka przytula do siebie czarnego, wesołego pieska. - Jeszcze dwa dni i Misiek by zdechł. W ostatniej chwili zabrałam go ze schroniska. A to wcale nie było takie proste - mówi.
Pani Marzena zdecydowała się na adopcję bezdomnego psa na początku września. Swoje kroki skierowała na ulicę Pancerniaków w Lublinie, bo tam, zgodnie z informacjami w Internecie miało mieścić się schronisko. Na miejscu dowiedziała się, że placówka od kilku miesięcy jest przy Metalurgicznej. Po wielu zabiegach zdobyła wreszcie telefon komórkowy do kierowniczki. Usłyszała, że może wziąć psa, ale tylko do godz. 16. - Powiedziała, że urzędy też tak działają i później nic się nie załatwi - wspomina pani Marzena. - Pracuję o tej porze, więc poprosiłam o pomoc znajomą.
Psa odebrała więc Joanna Czubacka, lekarz weterynarii. - Był wychudzony, brudny, śmierdzący, na okrągło wymiotował i miał krwawą biegunkę - wylicza Joanna Czubacka. - Jego stan był tragiczny.
Psa wydano z książeczką zdrowia. Lekarz weterynarii zatrudniony w schronisku potwierdził w niej, że pies został odrobaczony i zaszczepiony na choroby zakaźne, w tym parwowirozę. - Ale objawy, które miał jednoznacznie wskazywały na parwowirozę. Podałam mu więc surowicę przeciwko tej chorobie. Poprawa była natychmiastowa - dodaje Czubacka.
- W ciągu tygodnia Misiek przytył 3 kg, wróciło mu życie - opowiada pani Marzena. - Boję się jednak, że inne psy w schronisku mogą cierpieć na to samo, bo to zaraźliwa choroba. Jemu się udało, ale jaki los czeka inne zwierzaki?
W schronisku zdecydowanie zaprzeczają, by pies był w złym stanie. - Na pewno nie wydalibyśmy chorego psa - twierdzi Alfreda Mydlarz, opiekunka zwierząt. - Pies był zaszczepiony i zbadany.
- Skontaktujemy się z właścicielką, bo może zachorował później, po zabraniu od nas - sugeruje Anna Mamcarz, kierowniczka schroniska. I zapewnia, że psy na Metalurgicznej są zdrowe. - Nie ma mowy o żadnej zakaźnej chorobie.