Rozmowa z Edwardem Pieniakiem, który po siedemdziesięciu latach spotkał swoją przybraną, żydowską siostrę
• Wierzy pan w cuda?
- Teraz tak. Zdarzyło się coś, co jest cudem, a w co dawno przestałem wierzyć. Po siedemdziesięciu latach znów zobaczyłem swoją przybraną, żydowska siostrę. Szukałem jej ponad czterdzieści pięć lat. Od niemal dziesięciu także poprzez media polskie, amerykańskie i izraelskie . Rozpoczęło się od pańskiego artykułu na łamach „Dziennika Wschodniego”...
• Jak był początek tej opowieści?
- Urodziłem się w 1941 roku w osadzie Własność opodal Kłoczewa pod Rykami. Jest wojna, wiosna 1942 roku. Do moich rodziców Bolesława i Genowefy Pieniaków przyjeżdża znany lokalny działacz spółdzielczy: Majek. Na bryczce ma przestraszoną, dziesięcioletnią dziewczynkę. Zapewnia, że nazywa się „Tereska Wiśniewska”. Na pierwszy rzut oka widać, że to dziecko żydowskie. Majek jest bezdzietny, pojawienie się w jego domu „córki” nie może ujść uwagi. Boi się ją zatrzymać u siebie. U nas jest dwójka małych chłopców: brat Zygmuś i ja. Majek proponuje, żeby rodzice przygarnęli Tereskę. Zawsze łatwiej mogą się wytłumaczyć. Choćby tak, że to dziecko naszej rodziny, która zginęła. Nie wahają się. Twarz Tereski to jeden pierwszych obrazów, jakie zapamiętałem.
• Co dalej?
- Dziewczynka staje się córką. Pomaga w domu, zajmuje się mną i bratem, pasie pod lasem krowy. Rodzice wtajemniczają naszego proboszcza Stefana Kosmulskiego. Uczy ją pieśni religijnych, które Tereska śpiewa w kościele. Ma to być dowód na to, że to porządne katolickie dziecko. Gdy do wsi zmierzają Niemcy - po kontyngent żywnościowy, alby urządzając obławę na partyzantów - Pieniakowie mają zaraz przyprowadzać Tereskę na plebanię. Ksiądz przechowuje ją, dopóki hitlerowcy sobie nie pójdą.
• Przychodzi wyzwolenie...
- Rodzice pragnęli, aby Tereska została z nimi. Zawsze chcieli mieć córkę. My z bratem też za nią szaleliśmy. W 1945 roku, jak stryj Jan brał ślub ze stryjenką Józefą, wszystkie chłopaki za Tereską się oglądały... Ona jednak postanawia szukać swoich pierwszych rodziców. Ksiądz Kosmulski pomaga skontaktować się jej z jedną z organizacji żydowskich skupiających ocalałych z Holocaustu. Wiosną 1947 roku rodzice odwożą Tereską do Ryk. Stamtąd mają ją odebrać Żydzi przybyli z Łodzi lub Sobolewa. Pożegnanie jest dramatem, wszyscy płaczemy.
• Jak rodzice wytłumaczyli, że Tereska odjeżdża?
- Mówili, że ona jedzie do... swoich. Nie wiedziałem, co to znaczy, bo ona przecież była... nasza. Potem dowiedziałem się, że ci „swoi” lecz nie nasi, to Żydzi.
• Kiedy zaczął jej pan szukać?
- Chyba w 1971 roku, przeczytałem w gazecie o tym, ze kogoś odznaczono Medalem „Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata” oraz historię, jak starając się o to odznaczenie dla Polaków, uratowani Żydzi odnaleźli ich po latach w Polsce. Znalazłem tam nazwę Instytutu Pamięci Yad Vashem. Pomyślałem, że może dzięki nim odnajdę Teresę. O medalach nie myślałem. To czy ona zechce, aby moi rodzice je mieli, to już jej sprawa. Chciałem ją odnaleźć i doprowadzić do spotkania rodzinnego. W 1972 roku pojechałem do takiego jednego chłopaka z naszej wsi, co się podkochiwał w Teresce, na drugi koniec Polski. On mi powiedział, że miał od niej wiadomość z Krakowa i podał adres. Na miejscu okazało się, że nie ma na tej ulicy takiego numeru. Wróciłem do Lublina z niczym.
Spróbowałem poszukiwania przez Żydowski Instytut Historyczny, który miał kontakt z Yad Vashem, ale bez skutku. Wielkim dopingiem do ponownych starań był udział w spotkaniu na Zamku Lubelskim z profesorem Janem Karskim, podczas promocji jego książki. To nasz wielki bohater narodowy i wzór poświecenia dla ratowania Żydów. Skoro on mógł wytrwać w swojej misji, pomyślałem, że ja też nie mogę się poddać i Tereskę odnajdę.
• Co pan zrobił?
- Po przejściu na emeryturę przyjechałam do córki, która na Brooklynie prowadzi polskie przedszkole, sama ma troje dzieci. Pomagałem jej. Poza tym śpiewałem w znanym chórze „Angelus”, bo Bóg dał mi kawałek głosu. Tu poznałem wielu Żydów, którzy też dopingowali mnie do poszukiwań. Historię Tereski opisał „Dziennik Wschodni”, chicagowski „Dziennik Związkowy”, telawiwski „Kurier-Nowiny” i potężna gazeta „New York Daily News”. Niestety jednak nie dało to póki co rezultatu.
• A kiedy i jak się udało?
- Dwa lata temu z warszawskiej Fundacji Pamięć Która Trwa otrzymałem materiały zawierające relację z roku 1947 spisaną przez Żydowską Komisję Historyczną w formie wspomnień, która znajduje się w zbiorach Archiwum Żydowskiego Instytutu Historycznego w Warszawie. Autorka, Estera Borensztajn, opowiada o czasach wojny i ukrywaniu się przed Niemcami. Mówi o pomocy we wsi Osiny, ale i o mojej mamie, Genowefie Pieniakowej, która przechowywała ją w rodzinie przez dwa lata. Krótko potem, mój zięć słuchając w interecie polskiego radia dowiedział się o kobiecie mieszkającej w Izraelu, której pomogli podczas wojny mieszkańcy wioski Osiny. Dotarliśmy do autorki audycji. Nic nie wiedziała o tym, aby osoba, z która rozmawiała, ukrywała się także u nas, jako Tereska Wiśniewska. Oczywiście, zrobiłem wszystko, aby nawiązać z nią kontakt. Udało się dzięki pomocy kilku ludzi dobrej woli. Najpierw dostałem jej adres w Hajfie. Okazało się, że Tereska istotnie nazywa się teraz Estera Borensztajn. Napisałem i wysłałem zdjęcie z 1945 roku, na którym jest razem z naszą rodziną i gośćmi weselnymi.
• Co odpisała?
- Bezbłędnie wskazała się na fotografii. Pisała: „Dobrze pamiętam czas, który spędziłam z Genowefą i Bolesławem Pieniakami i zawsze będę wdzięczna za pomoc, którą dała mi twoja rodzina: przyjęła mnie do domu, dała mi schronienie oraz komfort w tym trudnym okresie”. Po opuszczeniu naszego domu, Tereska-Estera trafiła ostatecznie do Warszawy, a potem domu dla żydowskich sierot w Będzinie. Tam spędziła kolejne dwa lata by - jako osiemnastolatka - trafić w 1949 roku do Izraela. Uzupełniała: „Po wojnie okazało się, że nikt z mojej rodziny nie przeżył, nawet dalecy krewni. Musiałam zacząć budować dla siebie nowe życie”. Ukończyła szkołę pielęgniarską. Wyszła za mąż za bułgarskiego Żyda. Ma córkę dwóch wnuków i maleńką prawnuczkę. Dalej: „Przez te wszystkie lata próbowałam zostawić przeszłość za sobą i zawsze patrzyłam przed siebie oraz dbałam o rodzinę skupiając się na przyszłości”.
• ...i nie chcąc wracać do przeszłości. Czy taka odpowiedź pana zadowoliła?
- Nie mam prawa oceniać. Nie wiem, jakbym się zachowywał, gdyby wymordowano mi całą rodzinę. Nie wiem, czy chciałbym wracać do wspomnień i miejsc, gdzie się to stało... Zresztą napisała mi, jakie to do dziś wywołuje u niej reakcje. Ja ją rozumiem.
• Jak doszło do waszego spotkania?
- Ksiądz Andrzej Kurowski, proboszcz parafii św. Franciszki de Chantal na Brooklynie, zaproponował mi wyjazd na pielgrzymkę do Ziemi Świętej po koniec roku. Napisałem do Estery czy znalazłaby czas na spotkanie. Podałem program pielgrzymki. Wybrała dzień, kiedy będziemy w Hajfie, a jako miejsce Górę Karmel i sanktuarium Najświętszej Marii Panny Gwiazdy Morza - Stella Maris. Umówiliśmy w kafeterii dla odwiedzających. Estera przyszła ze swoją córką. Towarzyszył nam ksiądz Eugeniusz Leśniak, przewodnik naszej pielgrzymki po Ziemi Świętej.
• Rozumiem, że emocji nie zabrakło?
- Objęliśmy się serdecznie i tak dłuższą chwilę pozostaliśmy. Rozmawialiśmy po polsku. Mimo tylu lat Estera wciąż posługuje się naszym językiem bardzo dobrze. Dopytywała o moich nieżyjących już rodziców, o brata, o moja rodzinę. Opowiedziała mi też, jak doszło do opuszczenie Polski w 1949 roku.
Uciekła wraz z koleżankami z domu dziecka w Będzinie. Przez Słowację wszystkie dostały się do Włoch, a stamtąd okrętem popłynęły do Izraela. Po drodze miały wiele trudnych i dramatycznych sytuacji. Wcześniej o tym nikomu nie opowiadała. Mówiła o trudnych lata budowania państwa żydowskiego i wyrzeczeniach. Dominowała jednak zwykła ludzka radość ze spotkania. Zapowiedziała, że podejmie wszelkie niezbędne kroki, aby moi rodzice zostali pośmiertnie uhonorowani tytułami Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata. Niestety nasze spotkanie trwało tylko nieco ponad pół godziny, bo pielgrzymka musiała ruszać dalej. Obiecaliśmy sobie pozostawać w stałym kontakcie.
• Chce pan podobno napisać książkę o tym, jak szukał swojej przybranej siostry.
- Mam taki zamiar. Poprosiłem ją o pomoc.
• W tym roku początek Bożego Narodzenia zbiegł się czasowo z rozpoczęciem żydowskich świąt Chanuki. Zdarza się to raz na wiele lat i jest przyjmowane jako dobry znak i symbol wspólnoty łączącej religie i zwykłych ludzi. Dla pana jest to także jakiś znak?
- Zdecydowanie. Nasze odnalezienie i spotkanie po tylu latach uważam za cud. Zwłaszcza u progu spotkania naszych radosnych świąt grudniowych. Przy stole wigilijnym wraz całą rodziną nasze najlepsze myśli i życzenia skierowaliśmy z Brooklynu ku Hajfie...