Przed tygodniem zamieściliśmy wzruszającą opowieść Agnieszki z Chełma o Zuzi, kociej znajdzie, która – choć nic tego nie zapowiadało – stała się ulubienicą całej rodziny. Dziś kolejna niezwykła historia, opisana przez naszą Czytelniczkę z Lublina.
Przeczytałam o konkursie na temat niezwykłej przygody z udziałem pupila. Wg mnie to nic nie przebije pieska, który płynął tyle km na krze.
Ale chciałabym się podzielić taką opowiastką, również niesamowitą i świadczącą o wielkim przywiązaniu. Moja sąsiadka miała kilka psów, które, niestety, nie były zbyt dobrze karmione. Jeden z nich, a właściwie jedna, bo to suczka, najmniejsza ze wszystkich, wydostawała się dziurą w płocie i przychodziła regularnie pod mój dom. Zawsze staraliśmy się ją dokarmiać.
Z biegiem czasu przywiązała się i przychodziła nie tylko po jedzenie, ale też, aby ją przytulić, pogłaskać. Często odprowadzała mnie do pracy i odchodziła dopiero jak kazałam jej wracać do domu.
Miała do mnie zaufanie i w jej oczach widać było taką wdzięczność. Pozwalała mi swobodnie brać szczeniaki.
Któregoś dnia nie przyszła. Następnego dnia – również.
Zaniepokojona – zapytałam sąsiadkę, gdzie jest Pusia. Okazało się, że postanowili ją oddać do rodziny na wieś. Zawieźli ją w pudelku 40 km za Lublin.
Smutno mi było, bo zdążyłam się przywiązać, ale miałam nadzieję, że znajdzie tam lepszy dom.
Jakież było moje, nie tylko moje zresztą, zdziwienie, kiedy po prawie 2 tygodniach zobaczyliśmy Pusię w Lublinie. Pogryziona, pokrwawiona, zmęczona, ale doszła sama tyle kilometrów. To było niewiarygodne i wprost nie do pomyślenia.
Wtedy sąsiadka postanowiła, że już jej nie odda i od tego czasu lepiej ją traktowała.
Od roku, niestety, Pusi już z nami nie ma, zachorowała. Podobnie jak i mój piesek Maks. W jednym czasie straciliśmy wiernych przyjaciół...
Pozdrawiam Marzena Kwiatosz – Jędryczek