Dwóch kolejnych policjantów zamieszanych w tzw. aferę stłuczkową zostało wczoraj zatrzymanych przez prokuraturę. Są podejrzani o fabrykowanie dokumentów, w których potwierdzali, że dochodziło
do kolizji.
Podkomisarz Grzegorz W. z komendy w Puławach pozostanie na wolności. Musi jednak wpłacić poręczenie majątkowe w wysokości 5 tys. zł. W styczniu 2000 roku wraz ze swoim kolegą z komendy, umieścił w raporcie ze służby kolizję mercedesa z iveco. W rzeczywistości takie samochody nie zderzyły się. (er)
- Nie miałem do nich szczęścia - przyznaje inspektor Ryszard Pachuta, komendant miejski policji w Lublinie. - Były przypadki, że jeden z nich tolerował pijaństwo swoich podwładnych. Ale ja nie mogłem tego tolerować. Dlatego się pożegnaliśmy. Bez żalu.
Bo zabrakło dowodów
Jako jeden z pierwszych wpadł pomocnik oficera dyżurnego w komendzie. Wysłał radiowóz do stłuczki na lubelskim Czechowie. Sprawcy podstawili dwa wcześniej rozbite samochody. Stały na poboczu. Przełożeni przesłuchali taśmę z nagraniem rozmowy dyżurnego. Nie ulegało wątpliwości, że był wspólnikiem przestępców.
W ciągu następnych lat gang się rozrastał. I był coraz bardziej zachłanny. Stłuczki były ustawiane pod konkretnego policjanta. Wcześniej członkowie gangu umawiali się, o której godzinie mają zaaranżować kolizję. Każde zdarzenie musiało być zgłoszone dyżurnemu. Ten - nie wiedząc o procederze - wysyłał na miejsce radiowóz. Na miejsce przyjeżdżał ustawiony wcześniej policjant.
Niektórzy z członków gangu mieli "kolizje” nawet kilkanaście razy w ciągu roku. Tymi samymi luksusowymi samochodami. Wystarczyło lekko podreperować samochód i znów podstawić go do wypadku. Oszuści za każdym razem brali odszkodowanie. Od kilku do kilkunastu tysięcy złotych. Najwięcej fikcyjnych stłuczek było w latach 1999-2000. Wtedy członkowie gangu zarobili najwięcej.
Dobrowolnie poddał się karze
W grudniu zeszłego roku zapadł pierwszy wyrok wobec nieuczciwego policjanta. Sąd Rejonowy w Lublinie skazał Jacka S. na półtora roku więzienia za to, że sfałszował dokumentację z kolizji, żeby umożliwić wyłudzenie odszkodowania za rzekome uszkodzenie samochodu. Oskarżony nie przyznawał się do winy, ale dobrowolnie poddał się karze. Po ogłoszeniu wyroku został wypuszczony na wolność, bo odsiedział już ponad połowę kary. Pozostali policjanci czekają na swoją kolejkę.
Nocne wezwania
- Jak usłyszałem, kogo zatrzymali, to zupełnie zgłupiałem - mówi anonimowo policjant lubelskiej drogówki, wspominając jedno z takich wezwań. - W życiu nie pomyślałbym, że to akurat oni połakomią się na pozornie łatwą kasę.
Ale niektórzy policjanci uważają, że przy stłuczkach łatwo jest popełnić błąd, źle ocenić zdarzenie. - Nie jestem biegłym, żeby w normalnej kolizji bezbłędnie opisać szkody - mówi jeden z nich. - Nie mieliśmy wystarczającej liczby szkoleń.
W ubiegłym roku wszyscy policjanci drogówki byli pod lupą. Przełożeni sprawdzali ich przydatność do służby. Wszyscy pozytywnie przeszli weryfikację. A już na początku marca z pracy wyleciało siedmiu. Wyszły na jaw sprawy sprzed kilku lat.
Teraz trzeba na gwałt załatać kadrowe braki. Od 1 kwietnia dojdzie dwóch funkcjonariuszy z innych sekcji. Przeszli już przeszkolenie. Trzech kolejnych wróci na Lubelszczyznę. To policjanci z Warszawy. Na stałe mieszkają w okolicach Puław i Ryk. Czekają na zgodę komendanta głównego policji. On zadecyduje o ich przenosinach.