"Za swoją ciężką i odpowiedzialną pracę żądamy godnych zarobków” - z takimi hasłami protestowali dziś pracownicy pogotowia ratunkowego.
Personel pogotowia argumentuje, że ma coraz więcej obowiązków, natomiast pensje nie zmieniają się od lat.
- Coraz więcej karetek jeździ bez lekarzy, ciąży na nas coraz większa odpowiedzialność - mówi Piotr Jabłoński, kierowca i ratownik medyczny z Łęcznej.
- Od 23 lat jestem kierowca w pogotowiu. Mając 48 lat skończyłem studium medyczne, podnoszę swoje kwalifikacje i nic z tego nie mam - narzeka Marian Góra, kierowca karetki z Lublina.
Protestujący dziś przedstawiciele etatowego personelu pogotowia tłumaczyli, że czują się dyskryminowani, bo zarabiają gorzej niż pracownicy kontraktowi. Do tego rośnie przepaść pomiędzy zarobkami w pogotowiu a pensjami, jakie dostaje personel medyczny w szpitalach.
- Dlatego coraz więcej pielęgniarek jest przymierza się do odejścia z pogotowia, bo mogą znaleźć lepiej płatną prace w szpitalu - mówili pikietujący.
Zdzisław Kulesza, dyrektor lubelskiego pogotowia tłumaczył, że nie ma pieniędzy na podwyżki:
- My jesteśmy finansowani z budżetu państwa, więc wszyscy pracownicy powinni się zmobilizować i walczyć o zmianę zasad finansowania ratownictwa medycznego.
Dyrektor dodał, że innym wyjściem z sytuacji jest po prostu redukcja zatrudnienia.
Na najbliższy piątek zaplanowano ponowne spotkanie związków zawodowych i dyrekcji. Tym razem w rozmowach będzie pośredniczył negocjator. Jeśli nie będzie porozumienia, pracownicy pogotowia prawdopodobnie zaostrzą protest.
- Po wykorzystaniu wszystkich innych możliwości rozpoczniemy strajk - zapowiedział Marian Zepchła z NSZZ "Solidarność” przy Wojewódzkim Pogotowiu Ratunkowym.
Lubelscy ratownicy medyczni, pielęgniarki i kierowcy nie są jedynymi protestującymi pracownikami pogotowia w kraju. O podwyżki walczy m.in. personel pogotowia w Gdyni.