Związkowcy pikietowali w poniedziałek przed biurami posłów. Tyle że posłów – z małymi wyjątkami – w biurach nie było. Choć poniedziałek to tradycyjny dzień spotkań polityków z ich wyborcami.
Kilkudziesięciu działaczy "Solidarności” w kamizelkach z liczbą 67 i kulą na łańcuchu stanęło w poniedziałek o godz. 10.30 przed biurem PO przy ul. Królewskiej w Lublinie. Wymachiwali "listami gończymi”, czyli zdjęciami posłów, którzy w ub. piątek głosowali za podwyższeniem wieku emerytalnego do 67 roku życia. – Będziemy systematycznie przypominać, jak głosują nasi wybrańcy – wołał Marian Król, szef regionalnej "S”.
Ale "nasi wybrańcy” go nie słyszeli. W siedzibie PO spotkaliśmy tylko ich pracowników. – Pani minister jest na otwarciu Orlika. Spotkań w biurze na dziś nie planowaliśmy – tłumaczył pracownik Joanny Muchy. Stażystka z biura wiceministra Włodzimierza Karpińskiego wyjaśniała, że jej szef ma spotkania poza biurem.
– Posłanka jest na zewnętrznych spotkaniach – informowała pani z biura Magdaleny Gąsior-Marek. Zapewniała, że parlamentarzystka pojawi się w biurze później.
– Poseł Stanisław Żmijan będzie po południu – mówił Jan Srebrny, dyrektor biura regionu PO.
Co się stało z nieregulaminowymi, ale tradycyjnymi "poselskimi poniedziałkami”, kiedy wyborcy mogli się spotkać z parlamentarzystami?
– Ja jestem w każdy poniedziałek. Chyba nie zdarzyło się, żeby mnie tego dnia nie było – zapewnia Jan Łopata, poseł PSL, którego zastaliśmy w poniedziałek w biurze ludowców przy ul. Karłowicza. W biurze pojawił się też poseł Michał Kabaciński z Ruchu Palikota. Był zdecydowany na rozmowę ze związkowcami, ale oni rozmawiać nie chcieli.
– Poseł nie powinien całkowicie wyręczać się pracownikami – komentuje Sebastian Łuczak, specjalista public relations. – Ze spotkań z wyborcami powinien czerpać korzyści, bo niewielkim wysiłkiem buduje kapitał na przyszłe wybory. A jeśli go nie ma w biurze, bo boi się pikiety związkowców, to słabo świadczy o nim jako zawodowcu.
Każdy poseł dostaje 11 650 zł miesięcznie na prowadzenie swojego biura.