Kiedy podjeżdża autobus, szklanki w kredensie Anny Załogi dzwonią. Zasnąć też trudno, bo łóżka drżą. Wszystko dlatego, że pod oknem stoi przystanek autobusowy. Od lat rodzina nie może doprosić się o jego przeniesienie
- Żyjemy jak na ulicy. Zaczyna się o piątej rano. Kończy przed północą. Hałas. Kurz. Okna nie można otworzyć. Nigdy spokoju - Anna Załoga załamuje ręce.
Rodzina zaprasza nas do środka. Siedzimy w pokoju, kiedy na przystanek podjeżdża przegubowiec. Pisk hamulców. Trzask otwieranych drzwi. Spaliny. I tłum pasażerów wysypujących się przed okna.
Walkę o przeniesienie przystanku rozpoczęła jeszcze mama pani Anny. - Przychodziły nawet jakieś komisje. Oglądali, sprawdzali - potwierdza pani Teresa.
Starsza kobieta łapie się za głowę, wspominając niektóre sytuacje. - Wie pani co raz urzędnicy wymyślili? Przysłali ekipę robotników z wiatą przystankową. Chcieli ją przytwierdzić do ściany mojego domu, a pod wiatą postawić ławki. Ubłagałam ich, by tego nie robili.
Wiata stanęła kilka metrów dalej, ale zatoczka ze słupkiem przystankowym zostały. I tutaj zatrzymują się autobusy. - Ale nie tylko autobusy - dodaje pani Anna. - Krochmalna to ulica przemysłowa. W nocy do zatoki wjeżdżają też tiry. Kierowcy chcą odpocząć. To tak, jakby za oknami wyrosła ściana wysoka na kilka metrów.
Od wielu lat rodzina Załogów śle pisma do Urzędu Miasta z prośbą o przeniesienie przystanku. Prosi i prosi, ale doprosić się nie może.
W Wydziale Gospodarki Komunalnej lubelskiego Ratusza dobrze znają tę sprawę. - Rozumiem, że przystanek jest uciążliwy dla mieszkańców. Nawet znaleźliśmy już nową lokalizację dla zatoczki i wiaty - mówi Anna Adamiak, zastępca dyrektora wydziału. - Ale potrzebne są pieniądze na budowę. Około 70-80 tys. zł. Trzeba je uwzględnić w budżecie miasta. Właśnie szykowany jest projekt budżetu na przyszły rok. Zobowiązuję się, że zgłoszę tę sprawę jako propozycję naszego wydziału.