Przeczytaj rozmowę z Joanną Ambrozik, studentką politologii UMCS w Lublinie, która jest właśnie na praktykach w redakcji gazety City Life New w Osace. Opowiedziała nam o tym, jak trzęsienie ziemi odczuli mieszkańcy południowej części Japonii.
To nie były drgania. Miałam tylko uczucie, jakby mi się w głowie kręciło. Trwało dosłownie chwilkę. Byłam akurat sama w pomieszczeniu i myślałam, że po prostu robi mi się słabo. Dopiero kiedy popatrzyłam na kalendarz na ścianie, który lekko się kołysał, stwierdziłam, że coś jest nie tak.
O której godzinie to się stało?
To było przed 15 japońskiego czasu, byłam akurat w biurze.
Jak zareagowali Twoi koledzy z pracy?
Raczej się nie bali, przynajmniej nie wyglądali na przestraszonych. Szef mi powiedział, że pierwszy raz w życiu przeżył takie lekkie "trzęsienie”, bo u nas drgania były bardzo delikatne. Chodzi o to, że zazwyczaj wszystko drga, a teraz tylko jakby płynnie falowało. Pooglądaliśmy przez chwilę razem telewizję i wszyscy wrócili do pracy. Nie widziałam dzisiaj paniki na ulicach Osaki. Życie zdaje się toczyć normalnie, ale pewnie widzieliście zdjęcia tego, co się dzieje w Tokio. Dworce i ulice są przepełnione.
Czy Twoi znajomi kontaktowali się ze swoimi bliskimi w stolicy?
Widziałam, że parę osób dzwoniło do Tokio, ale nikt nie mówił, żeby komuś bliskiemu coś się stało.
Za to trzęsienie ziemi jest pewnie teraz głównym tematem rozmów? Wszyscy rozmawiają o tym trochę, wiadomo, ale robią to spokojnie. Mówili mi, że są do takich sytuacji przyzwyczajeni.
A co o trzęsieniu ziemi mówią teraz japońskie media?
Z tego co zrozumiałam, w telewizji co chwilę podają różną liczbę zaginionych i ofiar śmiertelnych, zależnie od miejsca, o którym mowa. Byłam w pracy, więc nie przeczytałam jeszcze wszystkich newsów, ale piszą, że od północnej wyspy Hokkaido po południową Kiusiu można było odczuwać wibracje w różnym natężeniu, od najsłabszych po tak silne jak w Tokio.