Tylko dzięki przytomności ojca sześcioosobowa rodzina uszła z życiem. Gdyby mężczyzna w porę nie wezwał pogotowia ratunkowego, czad ulatniający się z pieca węglowego zabiłby wszystkich. Do zatrucia tlenkiem węgla doszło wczoraj w Czerniejowie.
Rozpoznanie lekarzy z pogotowia brzmiało – zatrucie czadem ulatniającym się z piecyka węglowego. Karetki zawiozły rodzinę do lubelskich szpitali. Matka, ojciec i najstarsza dziewczyna trafili na toksykologię szpitala im. Jana Bożego. – Są w kontakcie z otoczeniem, ale mają bóle i zawroty głowy – mówi dr Hanna Lewandowska-Stanek, ordynator toksykologii. – Skutki zatrucia czadem mogą się ujawnić dopiero po kilku tygodniach. Może dojść do zaburzeń komórek mózgowych lub porażenia nerwów.
Pozostała trójka rodzeństwa leży w Klinice Gastrologii Dziecięcego Szpitala Klinicznego. Lekarze powiedzieli, że dzieci są leczone. Szczegółowych informacji jednak odmówili.
To kolejne ofiary czadu, które ostatnio trafiły do lubelskich szpitali. Ze śpiączki tlenkowęglowej wybudził się wczoraj 44-letni pacjent szpitala im. Jana Bożego. Wśród tegorocznych zaczadzonych były osoby, które zatruły się podczas kąpieli.
Czad, czyli tlenek węgla
1 proc. czadu w powietrzu powoduje natychmiastową śmierć, 0,5 proc. zgon w ciągu kilku minut. Długotrwałe wdychanie czadu o jeszcze mniejszym stężeniu prowadzi do uszkodzenia mózgu i kalectwa. W ubiegłym roku czad zabił
na Lubelszczyźnie 11 osób.