Szanse na uratowanie ponad stuletniej topoli czarnej są mniejsze, niż pierwotnie oceniali to fachowcy.
Wszystko wyszło na jaw wczoraj po południu, gdy pracownicy wynajętej przez miasto firmy kopali rów, w którym będą układać instalację doprowadzającą do korzeni Baobabu wodę i powietrze. - Spodziewaliśmy się, że po stronie Krakowskiego Przedmieścia tych korzeni będzie mniej ze względu na obecność ulicy - przyznaje Marek Cykier z firmy Klon. - Ale nie przypuszczaliśmy, że będzie aż tak źle.
W odległości 5 metrów od pnia robotnicy odkryli żółto-czarną plastikową rurę. Za nią nie ma już żadnych korzeni. - Ktoś, kto układał tę rurę, po prostu je przeciął - mówi Wojciech Matacz z Polskiego Towarzystwa Chirurgów Drzew, który na polecenie miasta nadzoruje prace przy ratowaniu topoli. - Nie wiem, jak można było to zrobić, skoro żadnym problemem nie jest puszczenie rury pod korzeniami, bo tak się właśnie powinno postępować.
Skutki są bardzo poważne. - Drzewo ma o jedną czwartą korzeni mniej niż powinno - wyjaśnia Matacz.
A to tłumaczy, dlaczego najwięcej suchych konarów i gałęzi Baobabu trzeba było usuwać właśnie od strony Poczty Głównej.
W zeszły czwartek specjalna komisja oceniająca stan Baobabu oszacowała szanse na przeżycie drzewa na 60 proc. Od wczoraj wiadomo, że te szanse stopniały. Na nowe szacunki nikt się jeszcze nie zdobył.
Sytuacja drzewa jest tym gorsza, że także po stronie klombów z kwiatami koło pomnika Piłsudskiego korzeni jest niewiele. Najwięcej jest ich w linii równoległej do Krakowskiego Przedmieścia.
Dziś urzędnicy mają sprawdzać w dokumentach, kto okaleczył drzewo. - Ustalimy, kto układał rurę - zapowiada Józef Piotr Wrona z Wydziału Ochrony Środowiska w lubelskim Urzędzie Miasta. - Kiedy dowiemy się, kto uszkodził system korzeniowy, naliczymy mu karę. Kwoty mogą iść w dziesiątki tysięcy złotych - dodaje.
Raport o uszkodzeniach ma też trafić na biurko wojewódzkiego konserwatora przyrody, który sprawuje pieczę nad Baobabem, będącym pomnikiem przyrody.
Wszelkie prace prowadzone w obrębie korony drzewa muszą być uzgodnione z konserwatorem. Dochodzenie ma wykazać, czy ktoś zgodził się na prace zagrażające drzewu, czy też roboty były prowadzone niezgodnie z decyzjami.