Marian Kowalski nie pobił gościa klubu Graffiti. Tak uznał w środę sąd i uniewinnił lidera lubelskich narodowców. Zabrakło jednoznacznych dowodów w sprawie. Pełnomocnik pokrzywdzonego mężczyzny zapowiada apelację.
– Zawsze mówiłem, że jestem niewinny. Sprawiedliwość zwyciężyła. Wesołych Świąt! – skwitował po ogłoszeniu wyroku Marian Kowalski.
Były kandydat na Prezydenta RP był oskarżony o pobicie Andrzeja N., który we wrześniu 2014 r. bawił się na koncercie w klubie Graffiti. Marian Kowalski był wówczas szefem ochrony w klubie. Andrzej N. twierdził, że został zaatakowany, kiedy po imprezie wychodził z Graffiti. Utrzymywał, że szef ochrony bił go w twarz i wypchnął z lokalu. Kowalski miał zrzucić go ze schodów.
Andrzej N. trafił do szpitala przy ul. Grenadierów, gdzie lekarz nie dopatrzył się złamań. Po kilku godzinach, po konsultacji z siostrą pojechał do lecznicy przy ul. Jaczewskiego. Tam badanie wykazało już, że mężczyzna ma złamany nos.
Andrzej N. domagał się później od klubu odszkodowania. – Na jego pismo odpowiedział Marian Kowalski. Zadziałała tu zasada „uderz w stół, a nożyce się odezwą” – przekonuje mec. Rafał Choroszyński, pełnomocnik Andrzeja N.
Kowalski przekonywał, że pobity mężczyzna oskarżył go o napaść tylko dlatego, że jest rozpoznawalny. Od takich osób bowiem „łatwiej wywalczyć odszkodowanie”. Andrzej N. nie dostał od klubu pieniędzy. Sprawą zajęła się prokuratura, a następnie Sąd Rejonowy Lublin – Zachód. Śledczy oskarżyli Mariana Kowalskiego o pobicie. Domagali się skazania go na 4 miesiące więzienia w zawieszeniu na dwa lata oraz grzywnę. Domagali się również, by Kowalski wpłacił tysiąc złotych nawiązki na rzecz pokrzywdzonego mężczyzny.
Lider lubelskich narodowców został jednak uniewinniony. Nie było bowiem bezpośrednich dowodów na to, że to on zaatakował Andrzeja N. – Mogły to zrobić inne osoby. Zeznania pokrzywdzonych są niespójne i przeczą relacjom innych świadków – wyjaśniła w uzasadnieniu wyroku sędzia Agnieszka Kołodziej.
Wskazała jednocześnie na błędy popełnione już na etapie śledztwa. Monitoring w klubie nie działał, ale policjanci nie zadbali o zabezpieczenie nagrania z zewnętrznej kamery, należącej do MPWiK. Nie wiadomo więc, co dokładnie działo się przed wejściem do Graffiti. Tuż po zdarzeniu nie zorganizowano też okazania, podczas którego Andrzej N. mógłby rozpoznać napastnika. Ze ustaleń sądu wynika, że śledztwo było od początku ukierunkowane na Kowalskiego. Tymczasem pobity mężczyzna mógł go pomylić z innych ochroniarzem. W tej sytuacji wątpliwości należy rozpatrywać na korzyść oskarżonego.
– Niezależnie od wykazanych błędów w śledztwie, zdarzenie miało miejsce. Zapoznamy się z pisemnym uzasadnieniem wyroku i zapewne złożymy apelację – zapowiedział mec. Choroszyński.