- Tak trudna, odpowiedzialna i ryzykowana, także pod względem prawnym praca nie może być wykonywana społecznie - mówi prof. Roman Mądro, kierownik zakładu. - Ponadto do przeprowadzenia wysoko specjalistycznych badań, poza wiedzą i umiejętnościami, potrzebny jest sprzęt, odczynniki, aparatura. Pieniądze na ten cel uzyskiwaliśmy właśnie z opinii opracowywanych dla prokuratury. Innymi źródłami finansowania nie dysponujemy.
Powstrzymywanie się od wydawania opinii to dla medyków sądowych kolejny problem. Do momentu ich wydania poddane badaniom organy wewnętrzne muszą być przechowywane jako dowód w sprawie. - Lodówki pękają w szwach, materiał będzie gnił - ocenia prof. R. Mądro. - Nowych nie kupię, ponieważ nie mam za co. I tak koło się zamyka.
Zakład zajmie się więc wyłącznie tym, do czego został powołany, a więc będzie uczył studentów i kontynuował pracę naukową.
Tymczasem brak opinii specjalistów z zakresu medycyny sądowej opóźnia postępowania prokuratorskie. Dotychczas na wyniki ekspertyzy trzeba było czekać nie dłużej niż dwa-trzy tygodnie. A teraz np. krasnostawska prokuratura nie może kontynuować wyjaśnień dotyczących śmierci dziecka podczas niedawnego pożaru w Surhowie, bo nie dostanie wyników sekcji zwłok.
Prokuratura przyznaje, że sytuacja jest trudna. - Istotnie, Zakład Medycyny Sądowej poinformował nas, że jest zmuszony ograniczyć współpracę - mówi Marek Grodzki, zastępca prokuratora okręgowego w Lublinie. - W tej sytuacji musieliśmy podjąć działania, które zapewnią wykonywanie tego typu usług przez innych biegłych z zakresu medycyny sądowej.
Tymczasem, jak się dowiedzieliśmy, w Lublinie jest jeszcze tylko dwóch biegłych medyków sądowych (notabene są to byli pracownicy zakładu). Ale tylko lubelski zakład dysponuje np. dobrze wyposażoną pracownią toksykologiczną i DNA. Pracownicy nie wyobrażają sobie, by sekcje mogły być przeprowadzane gdzie indziej.