Ratusz nie radzi sobie z pobieraniem opłaty adiacenckiej – wykazała wewnętrzna kontrola.
Kontrola objęła lata 2008–2010. Szwankowało wszystko, co mogło.
Szczebel pierwszy
Wydział Inwestycji. Stąd wychodzą spisy miejskich inwestycji podnoszących wartość działek. Do dnia kontroli urzędniczka wydziału przekazała dokumenty dotyczące 30 ulic, przy których leży 498 działek. Lista pomija m.in. przedłużenie ul. Jana Pawła II, Krańcowej i strefę ekonomiczną. Skąd braki? Urzędniczka ma za dużo pracy, potem trafia na macierzyński i nie ma kto robić listy.
Szczebel drugi
Dokumenty trafiają do Wydziału Geodezji, gdzie nalicza się opłatę. To o ile wzrosła wartość ziemi, szacują zewnętrzni rzeczoznawcy.
W 2009 r. Ratusz potrzebuje wyceny (zwanej operatem szacunkowym) 20 działek przy ul. Sobótki, Sławin i Chabrowej. Jej wykonawcy szuka w dwóch przetargach. Przygotowująca je urzędniczka uznaje, że jeden operat będzie kosztować ok. 2 tys. zł. Skąd taki pomysł – nie wiadomo.
Do pierwszego przetargu nie staje nikt, do drugiego – jeden rzeczoznawca. Za każdy operat chce ok. 2 tys. zł.
W styczniu 2010 urząd dostaje operaty, ale błędne. Przykład? Wszędzie jest taka sama stawka za metr, choć działki mocno się różnią. Ratusz żąda poprawek, dostaje nowe wyceny. Pięć z nich postanawia zweryfikować. Zleca wyceny innemu rzeczoznawcy (1220 zł/ szt.), któremu – choć nie może – dopisuje to do innej umowy. Ziemia, która w pierwszej wycenie drożała o 400 proc. w drugiej o 10 proc.
Jeden z 20 operatów pierwszego eksperta Ratusz sprawdza jeszcze w komisji rzeczoznawców. Ta unieważnia operat i kasuje za to 3,5 tys. zł.
Z pozostałych 19 operatów Ratusz nie korzysta z obawy, że to stek bzdur. Żąda od rzeczoznawcy 44 tys. zł kary. Pieniędzy nie dostaje.
Dlaczego tak drogo?
W lutym 2011 r. miasto ogłasza kolejny przetarg na 50 wycen. Ta sama urzędniczka zakłada, że każdy operat to koszt 2,4 tys. zł netto, choć znów nie wiadomo, dlaczego. Jedyny chętny chce 2,4 tys. zł za wycenę. Realizacja umowy trwa.
Tymczasem kontrolerzy ustalili, że w Białymstoku za podobne wyceny miasto płaciło średnio 844 zł, a w Olsztynie 630 zł.
Będą z tego wnioski
– Nie może być tak, że opłaty nie są pobierane, jeśli ustawa zobowiązuje nas, by je pobierać. To też źródło dochodów na małe inwestycje, a opłaty oblicza się w oparciu o rzetelne operaty – mówi Krzysztof Żuk, prezydent miasta. – Teraz oczekujemy wyjaśnień od dyrektora Wydziału Geodezji.