Włamywacze zniszczyli siedem instrumentów, wartych 150 tys. złotych. Opuszczali je przywiązane do węża pożarniczego z okien trzeciego piętra. Nakryci przez policję, upuścili je na ziemię. Delikatny sprzęt nie wytrzymał uderzenia. Muzycy są zrozpaczeni.
Najprawdopodobniej po skradzione instrumenty miał podjechać samochodem wspólnik złodziei. Zamiast niego pod oknem zaparkował radiowóz. Na jego widok sprawca puścił wąż. Upadek z kilku metrów zniszczył instrumenty. Funkcjonariusze wbiegli na trzecie piętro. Razem z nimi ochroniarz. Przez dwie godziny szukali sprawców. - Budynek jest ogromny - mówi J. Wójtowicz. - Przetrząsaliśmy wszystkie pomieszczenia.
Jednemu ze złodziei udało się uciec. Drugiego policjanci złapali na dachu. Był agresywny. Funkcjonariusze założyli mu kajdanki. Zatrzymany ma 20 lat. Był już karany za paserstwo. Mieszka przy ul. Zamojskiej. Wczoraj był przesłuchiwany.
Tymczasem zrozpaczeni muzycy szacowali straty. - Na miejscu byłam tuż przed godz. 22 - mówi Teresa Księska-Falger, dyrektor filharmonii. - Widok był przerażający. Roztrzaskane instrumenty. Pilnowali ich jacyś młodzi ludzie.
Agnieszka Maińska straciła altówkę. - Teraz to bezużyteczny przedmiot, warty do niedawna prawie 30 tys. zł - mówi artystka.
Poszkodowanych jest siedem osób. Zniszczone zostały m.in. skrzypce, altówki, waltornie, wiolonczela i puzon. Altówka Teresy Szeli nadaje się tylko do wyrzucenia. - To moje narzędzie pracy - mówi zrozpaczona kobieta. - Żeby grać, trzeba najpierw zainwestować. I to niemałe pieniądze.
Większość instrumentów to własność muzyków. Nie wszystkie były ubezpieczone. Mimo strat, jakie ponieśli artyści z lubelskiej filharmonii, piątkowy koncert nie zostanie odwołany.