Baza przystosowana do pracy 24 godziny na dobę, sprzęt najwyższej jakości. We wtorek Port Lotniczy Lublin zaprezentował pracę Lotniskowej Służby Ratowniczo-Gaśniczej
25 strażaków-ratowników razem z komendantem – tak wygląda pełny skład Lotniskowej Służby Ratowniczo-Gaśniczej na lubelskim lotnisku. – Tę załogę skompletowaliśmy dopiero przy trzecim naborze. To strażacy z bogatym doświadczeniem w PSP i specjalnie przeszkoleni w Anglii do pracy w porcie lotniczym – wyjaśniał Tomasz Ciseł, dowódca zmiany LSRG.
W poniedziałek port zaprosił dziennikarzy do siedziby LSRG. Można było zajrzeć w każdy zakątek bazy strażaków i dowiedzieć się, na czym polega ich praca. – W LSRG mamy strażaków i ratowników z uprawnieniami do udzielania pierwszej pomocy. Specyfika ich pracy na lotnisku polega na tym, że w pierwszej kolejności mają oni obowiązek gasić pożar statku powietrznego, a dopiero potem zająć się poszkodowanymi – tłumaczył Krzysztof Wójtowicz, prezes PLL.
Punkt alarmowy to najważniejsze miejsce w budynku LSRG. Tu spływają wszystkie informacje od służb lotniczych i z wieży kontroli lotów. Tu praca odbywa się 24 godziny na dobę, na jednej zmianie jest zawsze 7 strażaków. – To taki punkt dowodzenia, z którego wychodzą rozkazy dla załogi. Widzimy stąd gdzie jest samolot i zabezpieczamy teren w rejonie 8 km – tłumaczy Tomasz Ciseł.
Kolejne ważne pomieszczenie to punkt dowodzenia kryzysowego. Tu, w przypadku akcji ratowniczej,
spotyka się cała załoga i inne zewnętrzne służby. – Na szczęście trudnych sytuacji, w których należałoby podjąć akcję ratowniczo-gaśniczą, nie mieliśmy dotąd – mówi Ciseł. – Kilka razy natomiast nasi ratownicy udzielali pierwszej pomocy w przypadku zasłabnięć na lotnisku. Usuwaliśmy też rozlewiska po oleju. A ostatnio, po ogromnej ulewie, usuwaliśmy wodę z terminalu.
Siedziba LSRG wyposażona jest w specjalistyczny sprzęt ratowniczy i środki gaśnicze. Strażacy mają do dyspozycji m.in. kamerę termowizyjną, ubrania gazoszczelne, czujniki do wykrywana skażeń. W bazie znajdują się dwa specjalistyczne wozy strażackie amerykańskiej firmy Oshkosh Corporation znane pod marką Striker.
Pierwszy to pojazd szybkiej interwencji z napędem 4x4, który może zabrać do 6, 5 tys. litrów wody, zaś i drugi wóz, o napędzie 6x6, który weźmie na pokład dwa razy więcej wody. Kosztowały prawie 5 mln zł. – To samochody o potężnych gabarytach, które błyskawicznie osiągają duże prędkości – tłumaczy Ciseł.