Strażnicy miejscy oskarżeni o poturbowanie kierowcy mogą uniknąć procesu. Sąd skierował ich sprawę do mediacji. Wnioskowały o to obie strony.
Ich proces miał się zacząć w poniedziałek, ale nieoczekiwanie przedstawiciele obu stron zgłosili wnioski o skierowanie sprawy do mediacji. Sąd przychylił się do tej prośby. Na dojście do porozumienia będą mieli miesiąc. Jeśli im się nie uda, to w marcu proces strażników ruszy w normalnym trybie. Jak ustaliliśmy nieoficjalnie, żadna ze stron nie przedstawiła jeszcze konkretnej propozycji ugody.
Do feralnej interwencji doszło u zbiegu ul. Skłodowskiej i Grottgera. Grzegorz T. zaparkował tam swojego mercedesa. Auto zauważyli strażnicy i uznali, że stoi w niedozwolonym miejscu. Zostawili kierowcy wezwanie za wycieraczką. Po chwili zauważyli, że Grzegorz T. wraca do samochodu. Mundurowi podeszli do auta, ale mężczyzna chciał odjechać.
- Stwierdził, że nie zgadza się z oceną sytuacji dokonaną przez strażników i nie przyjmie mandatu - relacjonowała po skierowaniu aktu oskarżenia do sądu Beata Syk-Jankowska, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Lublinie. - Strażnik odpowiedział wówczas, że spotkają się w sądzie.
- Następnie kierowca został zakuty w kajdanki, za które oskarżeni ciągnęli go w celu zmuszenia do wyjścia z samochodu. Szarpali go za ubranie. Dwukrotnie zastosowali gaz łzawiący, rozpylając go w twarz pokrzywdzonego. Używali wobec niego słów wulgarnych - wyliczała rzecznik Syk-Jankowska.
Na miejsce wezwano policjantów. Mundurowi zastali kierowcę z kajdankami na lewym nadgarstku. Mężczyzna miał zadrapania i potłuczenia, krwawił z nosa. Grzegorz T. przedstawił policjantom swoją wersję wydarzeń. Z kolei z relacji strażników wynikało, że kierowca zamiast pokazać dokumenty, próbował ich przejechać. Robert Z. i Dariusz K. nie przyznali się do winy. Śledczym tłumaczyli, że Grzegorz T. był agresywny, nie chciał podać swoich danych ani się wylegitymować. Jeśli obie strony nie dojdą do porozumienia, strażnikom będzie groziło do 3 lat więzienia.