Nie ma ugody w sporze między kierowcą, a strażnikami miejskimi. Prokuratura nie godzi się na wynegocjowany przez obie strony kompromis. Sprawę rozstrzygnie sąd.
Chodzi o wydarzenia z kwietnia ub. r. Strażnicy miejscy Robert Z. i Dariusz K. interweniowali wówczas w rejonie ul. Grottgera. Wystawili wezwanie kierowcy, który ich zdaniem zaparkował w niedozwolonym miejscu. Po chwili Grzegorz T. wrócił do auta i próbował odjechać. Mężczyzna nie zgadzał się na mandat i gotów był bronić swoich racji w sądzie. Pomimo tego strażnicy chcieli go zatrzymać i wylegitymować. Doszło do szarpaniny. Mundurowi mieli bić kierowcę, wyciągać z jadącego samochodu i potraktować gazem. Mężczyzna leżał skuty kajdankami i krwawił z nosa - tak zapamiętali go wezwani na miejsce policjanci. Strażnicy tłumaczyli, że Grzegorz G. chciał ich przejechać.
Skończyło się na dwóch aktach oskarżenia. Jednym przeciwko kierowcy za naruszenie nietykalności mundurowych i drugim - przeciwko strażnikom. W sprawie przeciwko kierowcy strony doszły do ugody, wnioskując o umorzenie postępowania ze względu na znikomą szkodliwość społeczną czynu.
- Warunkowe umorzenie oznacza dla nas zwolnienie ze służby - oponował w sądzie Robert Z. - Nie taka była treść ugody, jaką wynegocjowaliśmy.
Sprawa ma zostać umorzona z końcem marca. O formie umorzenia, a co za tym idzie konsekwencjach dla strażników, zdecyduje sąd.