Koniec stołówki UMCS. Decyzja o jej likwidacji ma być wydana w ciągu kilku dni, ale los jadłodajni jest przesądzony. Studenci nie kryją oburzenia.
Kłopoty zaczęły się półtora roku temu. Wprowadzona wtedy nowelizacja Ustawy o szkolnictwie wyższym zlikwidowała dopłaty do studenckich obiadów. Od tamtej pory liczba chętnych do zjedzenia posiłku w stołówce UMCS spadła czterokrotnie. Teraz obiady przy ul. Langiewicza je niewiele ponad 500 osób dziennie.
- Stołówka przestała być rentowna. Dla uczelni oznacza to straty - tłumaczy prof. Anna Pajdzińska, prorektor UMCS. - Jej likwidacja jej nieunikniona.
Studenci nie kryją oburzenia. - Największa uczelnia w regionie bez stołówki? To kompromitacja.
Stołówka będzie otwarta prawdopodobnie do końca maja. Ale zarządzenie w sprawie jej zamknięta rektor uczelni ma wydać jeszcze w lutym. Wcześniej sprawą zajmie się samorząd studentów UMCS.
- To trudna decyzja, ale chyba nie ma innego wyjścia - mówi Justyna Stępniak, przewodnicząca samorządu. - Uczelni nie stać na ciągłe dopłacanie do stołówki. Trzeba znaleźć inne rozwiązanie, bo na terenie miasteczka powinno być miejsce, gdzie studenci będą mogli tanio zjeść.
Zdaniem prof. Pajdzińskiej, takim miejscem może być barek, który od nowego roku akademickiego ruszy w nowym budynku Wydziału Humanistycznego. - Jednocześnie będzie mogło z niego skorzystać 70 osób - wyjaśnia. - Ale w ciągu każdego dnia obiady zje tam nawet kilkuset żaków.
Nieoficjalnie mówi się też o otwarciu stołówki w pomieszczeniach Chatki Żaka, które po wakacjach zwolni Klub
5 Element. Władze uczelni na razie nie komentują tego pomysłu.
Nie wiadomo też, co znajdzie się w budynku opuszczonym przez stołówkę. - Być może przeznaczymy ten lokal na cele dydaktyczne - mówi prof. Pajdzińska. A co z 27 osobami, które pracują w stołówce? - Część zapewne przejdzie na emeryturę, pozostałym zaproponujemy pracę
na innych stanowiskach w uczelni.