Prezydent miał prawo przerwać budowę masztu z nadajnikami telefonii komórkowej na os. Poręba.
Jeszcze kilka miesięcy temu sprawa masztu przy Szafirowej rozgrywała się na ulicy między blokami i na ekranach telewizorów. Miliony Polaków widziało, jak zdesperowani mieszkańcy osiedla Poręba próbowali uniemożliwić postawienie masztu z nadajnikami, które - jak twierdzili - miały szkodzić ich zdrowiu i życiu. Interweniowała policja, która siłą spychała protestujących z drogi dojazdowej do placu budowy. Wszystko ucichło, gdy pod naciskiem mieszkańców prezydent wstrzymał budowę. Stwierdził, że obawy o zdrowie są bezpodstawne, ale sam strach przed masztem może być przyczyną chorób.
Spór przeniósł się do urzędowych gabinetów. Prezydent wznowił postępowanie w sprawie inwestycji. Czym się skończyło? Ratusz odmówił uzgodnienia projektu budowlanego i nie wydał nowego pozwolenia na budowę. Mieszkańcy Poręby odetchnęli z ulgą. Ale Era nie dała za wygraną i zaskarżyła decyzje prezydenta do wojewody.
- Wojewoda uznała, że prezydent słusznie uchylił pozwolenie budowę, bo projektowana inwestycja ponad przeciętną miarę zakłócałaby korzystanie z sąsiednich nieruchomości i naruszała uzasadniony interes obywateli - informuje Rafał Przech z Lubelskiego Urzędu Wojewódzkiego. - Wola mieszkańców była taka, żeby masztu nie budować, więc ją uszanowaliśmy - mówi Stanisław Fic, zastępca prezydenta Lublina.
Ale wojewoda wytknęła też Ratuszowi błędy. I część decyzji uchyliła. - Z powodów formalnych związanych z rozpoczęciem budowy - wyjaśnia Przech. Prawnicy wojewody uznali, że Ratusz popełnił błąd, wydając Erze odmowną decyzję w sprawie wydania ponownego pozwolenia na budowę. Dlaczego? Bo inwestycja faktycznie zaczęła się już wcześniej, a nie można wydać pozwolenia na budowę czegoś, co zaczęto już budować.
Jaki jest efekt? Era została bez pozwolenia, a na nowe raczej nie będzie miała szans, chyba że inną decyzję wyda sąd, do którego firma może się jeszcze odwołać.