Dzienniki ocen, meble, pomoce dydaktyczne, informacje o statusie materialnym uczniów - to wszystko przez kilka miesięcy bezkarnie wynoszono z byłej Szkoły Podstawowej w Sobiborze (powiat włodawski). Cenna dokumentacja walała się m.in. nad brzegami Bugu.
Można się z nich dowiedzieć, jakie kto miał oceny i czy korzystał np. z dożywiania. Chomontowska zadzwoniła do wójta. - Powiedział mi, że za to, co się dzieje ze szkołą, odpowiada jej dyrektor - opowiada. Andrzej Sitnicki, ostatni dyrektor, nie bierze na siebie winy. - Szkołę zamknięto 1 września 2003 roku - mówi. - Moja umowa o pracę wygasła dzień wcześniej. Nikt ode mnie formalnie nie przejął ani budynku, ani szkolnej dokumentacji. Umieściliśmy ją na poddaszu.
Tadeusz Sawicki, wójt gminy Włodawa, jest jednak przekonany, że dyrektor nie dopilnował swoich obowiązków. - Od dawna wiedział, że nastąpi likwidacja szkoły - mówi. - Szkolne archiwum powinno trafić do Urzędu Gminy, a nie zostać na poddaszu. Ktoś wybił szybę, włamał się do szkoły i stąd zamieszanie.
Najważniejsze dokumenty, czyli arkusze ocen i teczki personalne pracowników, Sitnicki zabezpieczył. - Arkusze są u mnie w domu, a akta osobowe powędrowały za ludźmi do ich nowych miejsc pracy.
W szkole oprócz dzienników zostały także meble, rzutniki i inne wyposażenie. Nikt tego nie pilnuje. - Uważam, że robi się z tego niepotrzebną sensację - twierdzi Andrzej Kratiuk, zastępca wójta. - Nie można mówić o marnotrawstwie,
gdyż najlepsze rzeczy, które mogły się przydać, zostały zabrane jesienią. To, co zostało w szkole, to rzeczy z lat 60-70., które na nic się już nie przydadzą. Co do tych dokumentów, to nic o tym nie wiem, ale nie sądzę, aby to były jakieś ważne informacje.
Szkoły nadal nikt nie pilnuje. •