Cezary G. otworzył właz w policyjnej więźniarce… długopisem. A gdy policja szukała go na ulicach Lublina, on spokojnie spacerował po markecie budowlanym. Prokuraturze udało się już ustalić szczegóły ucieczki mężczyzny.
- Więzień twierdzi, że po prostu wykorzystał okazję - mówi Barbara Wasiewicz, zastępca szefa Prokuratury Rejonowej w Lublinie, która prowadzi w tej sprawie śledztwo. - Zauważył, że właz w dachu auta drga. W szczelinę włożył długopis.
Mężczyzna mógł mieć przy sobie coś do pisania, bo wracał z rozprawy, podczas której robił notatki. Po naciśnięciu, właz ustąpił, a Cezary G. wydostał się na dach. Po zeskoczeniu na ulicę, skierował się do pobliskiego marketu budowlanego.
W tym czasie na ulicach Lublina trwała obława na uciekiniera. Potem poszedł
na dworzec autobusowy. Na gapę pojechał do Ryk. Noc spędził w klatce schodowej. Potem skontaktował się ze swoją konkubiną. Poszedł z nią do sklepu na zakupy. Gdy wychodził, zatrzymała go policja.
Podczas przesłuchania mężczyzna zadeklarował, że za ucieczkę chce zostać skazany na osiem miesięcy więzienia. Prokurator przystał na takie warunki. Cezary G. pokazał, jak uciekał podczas eksperymentu procesowego. Znowu udało mu się długopisem otworzyć właz w dachu więźniarki.
Akt oskarżenia w sprawie ucieczki trafi do sądu w tym tygodniu. Prokuratura będzie jeszcze oceniać postępowanie policjantów, którzy konwojowali więźnia. Trzech z nich wysiadło z więźniarki w centrum Lublina. A kilkanaście minut później doszło
do ucieczki.
Cezary G. już trzy razy uciekał policji.