– Wiem, ile teraz jest osób dobrej woli i o wielkich sercach wokół mnie – nie kryje wzruszenia lubelski sędzia rugby, który ucierpiał w wypadku 8 stycznia na obwodnicy Lubartowa. Tego samego, w którym zginął jeden z aktorów Teatru Osterwy w Lublinie. Środowisko sportowe zorganizowało zbiórkę na rzecz swojego kolegi. Już pierwszego dnia udało się zgromadzić założoną kwotę
– Dzisiaj jest jeden z najlepszych dni od momentu wypadku – przyznaje Andrzej Kamiński-Bator, który dochodzi do zdrowia w szpitalu przy al. Kraśnickiej w Lublinie. Rozmawialiśmy w sobotę. – Mało śpię, ale nie odczuwam tego w ciągu dnia. Zostawiłem już ten wypadek za sobą. Staram się teraz wykorzystywać wszystkie wskazówki, jakie dostaję od rehabilitanta. Z każdym dniem czuję się lepiej fizycznie, bo ten milimetrowy, większy ruch się pojawia czy dłuższe spięcie tych mięśni, które kazał mi doktor spinać – mówi.
8 stycznia Andrzej Kamiński-Bator jechał samochodem razem z rodziną – żoną i dwójką dzieci – do Lublina. Tuż przed godz. 14 na obwodnicy Lubartowa doszło do wypadku. Z naprzeciwka nadjechało auto, którym podróżowało dwóch aktorów Teatru im. Juliusza Osterwy w Lublinie: Przemysław Gąsiorowicz i Jan Wojciech Krzyszczak.
– Pamiętam, że spojrzałem na licznik, czy mam 90 km/h – było 89. Z 50-100 metrów przede mną jechał samochód, za mną ciągnął się sznur samochodów. Z naprzeciwka była identyczna sytuacja. I nagle coś mi się zaczęło nie zgadzać, że światła mi zaczęły świecić po oczach. Ja patrzę, a ten samochód chciał jakby skręcić w lewo, w ulicę, której nie ma. Ja wtedy szybko zareagowałem: po hamulcach i skręt w prawo – wspomina były zawodnik juniorskiej drużyny Budowlanych Lublin.
Chwilę później doszło do zderzenia. Jego siła była tak duża, że oba auta wypadły z drogi. – Później tylko pamiętam, jak już staliśmy na tej skarpie. Nie widziałem żony, w aucie była cisza. Słyszałem tylko, jak mężczyźni jacyś krzyczą. Jeden – pamiętam, że miał flanelową koszulę w kratę – szarpał za drzwi. Potem mi żona powiedziała, że mówiłem: „Zostawcie mnie, bo ja i tak tutaj umrę”. W pewnym momencie zauważyłem, jak strażacy biegną z tymi ogromnymi narzędziami – dodaje. – Całe szczęście, że ten wypadek był może dwie minuty od nowej jednostki, bo straciłem ponad pięć litrów krwi. To nas uratowało – przyznaje.
Kolejne wspomnienia są tylko migawkami: szpital i rozmowa lekarzy z ratownikami, wjazd na salę operacyjną i reflektor. Przelotu helikopterem Lotniczego Pogotowia Ratunkowego nie pamięta. Andrzej Kamiński-Bator obudził się już po operacji. Kolejną miał cztery dni później. Lekarze zoperowali mu złamane obie nogi, kolano, kość łokciową, kostkę i zerwany triceps.
– Po drugiej operacji i kolejnej dawce morfiny, to myślałem, że „odlecę”. Bólu nie było, ale miałem zero chęci do czegokolwiek. Później zaczęło ze mnie wszystko wychodzić, strasznie się pociłem. Jak w piątek (14 stycznia – dop. red.) to ze mnie zeszło, to dzień za dniem jest coraz lepszy – mówi.
Dużo szczęścia miała jego żona Anna, która wyszła z wypadku tylko z siniakami i otarciami po pasach bezpieczeństwa. Ich dzieci są całe i zdrowe.
– Bardzo ją kocham. Teraz, gdy została sama z dwójką naszych niesfornych „bąków” w domu, ze wszystkimi formalnościami związanymi z wypadkiem na swojej głowie, potrafi przyjść do szpitala i powiedzieć, że wszystko jest w porządku. A ja wiem, że ma cholernie ciężko i nawet nie mogę jej w niczym pomóc – mówi Andrzej Kamiński-Bator.
W szpitalu, po wypadku, zginął natomiast Przemysław Gąsiorowicz, a Jan Wojciech Krzyszczak został ranny. Jak powiedział nam w sobotę Redbad Klynstra-Komarnicki, dyrektor Teatru Osterwy, jest z nim coraz lepiej. Przebywa jeszcze w szpitalu, ale zgłosił już gotowość do powrotu do pracy.
Najtrudniejsze już za lubelskim sędzią rugby. W nadchodzącym tygodniu ma opuścić szpital i wrócić do domu, gdzie czeka już na niego rodzina. Przed nim jeszcze żmudna rehabilitacja, a specjaliści mówią, że może ona potrwać nawet rok.
– Chirurg, który mnie operował, mówi, że daje na pełną rehabilitację około sześciu miesięcy. Powinienem funkcjonować na poziomie około 85 proc. normy. Będę mógł normalnie chodzić, mogę mieć mniejszą ruchliwość w nogach, może być jeszcze problem z bieganiem. Chirurg powiedział, że do 100 proc. już się nie uda wrócić, ale 90-95 proc. sprawności jest całkiem realne – tłumaczy Andrzej Kamiński-Bator.
Od razu pomoc sędziemu zaoferowali Budowlani Lublin i całe środowisko rugby. Nie tylko zapewnili go, że nie zostanie bez wsparcia, ale jeszcze uruchomili zbiórkę na portalu zrzutka.pl. Pieniądze trafią na „wizyty u rehabilitantów i fizjoterapeutów oraz zakup niezbędnego sprzętu”. Jako cel główny ustawiono 20 tys. zł. W sobotę zaczęły się pojawiać pierwsze wpłaty i już tego samego dnia udało się zgromadzić tę kwotę. Zbiórka ciągle trwa.
– Wiem, że inicjatorem był mój przyjaciel, sędzia z Krakowa, Janusz Wilk. On to przekazał do swojego wychowanka, który też grał w Juvenii, Kajetana Cyganika. A ten zgłosił się do Budowlanych, do prezesa Jacka Zalejarza. Tomek Maciuszczak zajął się stroną graficzną i to wszystko opisał. Adrian Pawlik przeforsował pomysł publicznego wspierania mnie na forum kolegium sędziów przy wszystkich głosach „za”. Dziękuję też wszystkim tym, którzy wpłacili chociaż złotówkę – mówi Andrzej Kamiński-Bator.
Kiedy wróci on do sportu? – Sędziowanie było częścią mojego życia, zapach murawy, rywalizacja... Miałem wrócić na wiosnę do swych przyjaciół, ale niestety, to nie będzie mi dane, przynajmniej w tym roku – kończy.