Uczelnia chce się pozbyć lokatorów jednego ze swoich budynków. I proponuje im lokum zastępcze. W akademiku. – Tak nas traktują, mimo że zgodziliśmy się, by po śmierci przekazać swoje ciała uczelni – mówią mieszkańcy.
– Dlatego nie przedłużyli z nami umów – tłumaczy pan Jerzy, jeden z mieszkańców. – Mamy się wynieść i koniec. Nikogo nie obchodzi, czy znajdziemy dach nad głową. Nas nie stać na wynajem. Większość lokatorów to ludzie starsi i chorzy z niewielkimi dochodami.
Mieszkańcy jeszcze latem pisali do uczelni w sprawie zastępczych mieszkań. Wtedy w bloku mieszkało 30 osób. Dziś zostało 13. – Kto mógł, uciekł – dodaje pani Maria. – Nasi sąsiedzi pracowali w szpitalu. Poszła fama, że jak się nie wyniosą, to stracą pracę. Inni wyjechali z Lublina.
Pozostali twierdzą, że nie mają za co, ani do kogo wyjechać. Czekają i marzną. Bo uczelnia nie włączyła im ogrzewania.
– Prąd i woda jeszcze są, ale nie wiadomo, jak długo – dodaje pan Jerzy. – Latem uniwersytet przysłał ochroniarzy. Byli przekonani, że mieszka tu jakiś element i trzeba pilnować bloku przed dewastacją. Jak nas zobaczyli, zmienili zdanie. Teraz przyszli robotnicy i postawili ściankę na parterze. Wstawili drzwi. Wystarczy, że ktoś je zamknie i nie dostaniemy się do mieszkań.
– Jesteśmy wdzięczni, że do tej pory uczelnia nie stosowała żadnych drastycznych metod, trzeba jednak poszukać sensownego rozwiązania – dodaje pan Józef, jeden z mieszkańców.
Lokatorzy domagają się, by uczelnia zaproponowała im lokale zastępcze. Tym bardziej, że kilkoro z nich zgodziło się w przeszłości przekazać po śmierci swoje ciała na potrzeby uniwersytetu. – Sądząc po tym, co robi uczelnia, teraz nie ma to żadnego znaczenia – mówi pani Maria.
– Przecież dla uczelni znaleźć te parę mieszkań to nie jest wielkie wyzwanie – dodaje pan Józef, jeden z donatorów. – Mogą poprosić o pomoc miasto.
Przedstawiciele uczelni nie wykluczają, że poproszą prezydenta Lublina o użyczenie kilku lokali. Zwracają jednak uwagę, że na takie mieszkania od lat czekają tysiące ludzi. Szanse są więc marne.
– Lokatorzy z ul. Hirszfelda do końca września mieli czas na uporządkowanie swoich spraw – mówi Włodzimierz Matysiak, rzecznik UM. – Potrzebujemy miejsca dla kadry i studentów. Taka sytuacja nie może trwać w nieskończoność.
Uniwersytet zapewnia, że znajdzie lokum dla donatorów. Trzy osoby będą się mogły przenieść do akademika uniwersyteckiego lub domu pomocy społecznej. Miejsca mają być gotowe w ciągu kilku dni.
Co z pozostałymi? Lokatorom proponowano pokoje w prywatnym akademiku firmy TBV. Nie zgodzili się. Miesięczna opłata wynosiła bowiem 950 zł. Uniwersytet zapewnia, że szuka rozwiązania. Ale na razie planuje kolejne ultimatum z terminem wyprowadzki.