50 złotych za puszczenie sprawy w niepamięć - takiej "opłaty manipulacyjnej” żąda lubelski hipermarket Real od klientów przyłapanych na drobnej kradzieży. I teraz grozi mu za to... kara. Sprawą zajął się Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów.
Wywieszka ta nie spodobała się jednemu z klientów. Poskarżył się na Real do lubelskiego UOKiK. A ten w zeszłym tygodniu wszczął postępowanie wyjaśniające. - Grzywnę może nakładać organ administracyjny, organ kontrolny, policja albo sąd. Ale nie sklep - twierdzi Ewa Wiszniowska, dyrektor lubelskiej delegatury UOKiK. Zastrzega jednak, że sprawa jest w toku i za wcześnie, by przesądzać jej wynik. Gdyby jednak Real został uznany winnym naruszenia przepisów, groziłaby mu kara pieniężna.
Real powołuje się art. 415 kodeksu cywilnego: "kto z winy swej wyrządził drugiemu krzywdę, obowiązany jest do jej naprawienia”. Z informacji wywieszonej w markecie wynika, że wniesienie opłaty jest równoznaczne z polubownym załatwieniem sprawy. Złodziej płaci, a policji nic do kradzieży.
- Opłata zamiast wezwania policji? Nawet jeśli jest to zgodne z prawem, to nierozsądne. Bo złodziej przyjdzie ponownie - dziwi się Łukasz Dziurda, kierownik jednego z lubelskich supermarketów Stokrotka.
W jego sklepie złodzieje to prawdziwa plaga. Tak jak w całym Lublinie. - Każdego dnia mamy kilka takich wezwań. Czasem trzy, czasem pięć, czasem dziesięć. Zazwyczaj kończy się mandatem, od 50 do 100 zł - mówi Agnieszka Pawlak z lubelskiej policji. Stróże prawa nie mogą nic więcej zrobić, jeśli wartość skradzionych towarów jest mniejsza niż 250 zł. Dopiero powyżej tej kwoty można mówić o przestępstwie i skierować sprawę do sądu.
To właśnie najbardziej irytuje sprzedawców. - To prawo trzeba zmienić. Złodzieje śmieją mi się w twarz. Bo za złe parkowanie można dostać większy mandat. Ale mimo to zawsze wzywam policję. Nawet do kradzieży batonika - dodaje Dziurda.