Niegospodarność - tak prokuratura określa działania ludzi, którzy zajmowali się interesami Odlewni Żeliwa w Lublinie. Potężna niegdyś firma poszła na złom.
Śledztwo rozpoczęło się od doniesienia złożonego przez Piotra B. - udziałowca i likwidatora odlewni; na Tomasza D. - poprzedniego likwidatora tej firmy. Ten pierwszy zapewne nie spodziewał się, że sam usłyszy prokuratorskie zarzuty i wraz z Tomaszem D. trafi na ławę oskarżonych.
Prokuratorzy prześledzili transakcje odlewni prowadzone od 2000 roku. Ich zdaniem, z dokumentów finansowych wyłania się obraz firmy, która sprzedawała majątek poniżej wartości, zawierała umowy przynoszące jej straty.
Zakwestionowane przez śledczych transakcje dotyczyły milionów złotych, jak również o wiele mniejszych kwot.
I tak Tomasz K., pierwszy z oskarżonych likwidatorów, bez licytacji sprzedał urządzenia odlewnicze. Nabywca zapłacił za nie jak za złom - 550 tys. zł, a były warte prawie 4 mln zł.
Mało tego. Likwidator sprzedał należącego do firmy passata swojej żonie za 40 tys. zł. Prokuratura uważa, że cena była zaniżona. Potem - działając w imieniu odlewni - wydzierżawił od małżonki samochód za 2,2 tys. zł miesięcznie. Firma zapłaciła za dzierżawę ponad 50 tys. zł.
Kolejny oskarżony Tomasz D. zawarł umowę na przechowywanie archiwum odlewni z firmą należącą do Piotra B., udziałowca odlewni i późniejszego jej likwidatora. Usługa kosztowała ponad 400 tys. zł. W rzeczywistości dokumenty nie opuściły terenu tej firmy.
Prokuratura twierdzi również, że Tomasz D. nie zgłosił na czas wniosku o ogłoszenie upadłości firmy, choć zobowiązania przekraczały jej majątek. Z kolei, na Piotrze B. ciąży m.in. zarzut niekorzystnej sprzedaży budynków odlewni, które zostały rozebrane na złom.
Żaden z oskarżonych nie przyznał się do winy. Proces przed Sądem Okręgowym w Lublinie może potrwać nawet kilka lat.