Na śniadanie będzie manna na wodzie, kopytka ze smalcem, chleb, zamiast szynki paprykarz szczeciński i na deser dla 6-letniego syna i 4-letniej córki zetrę jabłko z cukrem - mówi nie kryjąc wzruszenia bezrobotna z Lublina. Gdyby nie pomoc PCK, nawet nie miałaby co dać na święta.
Do wejścia do środka szykują się trzy pierwsze osoby. Stały po przydział całą noc. - Przyjechałam ostatnim autobusem z Tatar. Mam pięcioro dzieci, zostawiłam je pod opieką sąsiadów - mówi kobieta.
Sygnał do wejścia. Zaczynają się przepychanki. Słychać przekleństwa. Ale zdarzają się dżentelmeni: Puść człowieku matkę z dzieckiem na ręku - woła jeden z mężczyzn. Porządku pilnuje wolontariusz Daniel Swatek, 19 lat.
- Ile osób na utrzymaniu? - pyta standardowo jedną z interesantek inny ochotnik Grzegorz Wilczek. "Dziewięć” - pada odpowiedź. Kobieta dostaje worek: 4 kg jabłek, 1 kg buraków i 2 kg mąki. To wszystko czym dysponuje w tej chwili PCK. Kobieta ma szczęście. Właśnie ktoś przyniósł trzy słoiczki dżemu z aronii. Dostaje jeden z nich. Czy będzie chleb? - pyta. - Będzie później. Mamy obiecany z Mełgwi - mówi Ewa Kolbe-Topyła z PCK. Nic więcej nie może powiedzieć. Termin i wielkość dostawy zależy od darczyńców.
Lubelski PCK rozdaje żywność w ramach ogólnopolskiej akcji "Wielkanoc PCK”. Na apel o wsparcie potrzebujących odpowiedzieli uczniowie, mieszkańcy Lublina, LSS "Społem” oraz sadownik z Wojciechowa, który oddał tony jabłek. - Paczki wydajemy od wtorku - dodaje E. Kolbe-Topyła. Magazyny powoli zaczynają świecić pustkami. Myślimy, że jeszcze ktoś coś przyniesie. Oczekujących jest wielu.
Mężczyzna w modnie skrojonym płaszczu właśnie przytargał dwie pełne reklamówki. Kawa, czekolady, prince-polo, kakao, konserwy, makaron, olej, cukier, galaretki... Wszystko przechodzi z rąk do rąk. - Ja mam i mogę się podzielić - mówi Jerzy M.