Chwila wytchnienia dla pacjentów i ich rodziców, a poza tym miły podarunek. Do dzieci chorujących na nowotwory krwi i inne poważne choroby trafiły wczoraj czapki własnoręcznie robione przez wolontariuszy fundacji Ronalda McDonalda.
– Na Mikołaja najbardziej chciałabym dostać zdrowie dla syna – uśmiecha się pani Wioletta z Zamościa. Na Oddziale Hematologii, Onkologii i Transplantologii Dziecięcej Uniwersyteckiego Szpitala Dziecięcego jest ze swoim kilkuletnim synkiem. Kuba leczy się tu na chorobę Hodgkina. – Miał olbrzymie węzły chłonne. Od lekarza rodzinnego skierowano nas tutaj. Zrobili mu biopsję i okazało się, że to właśnie ta choroba – dodaje pani Wioletta.
Mama Kuby jest razem z nim w szpitalu już od sierpnia. – Przed nami drugie tyle – przyznaje. – Człowiek się troszkę przyzwyczaja do tego miejsca, ale jest ciężko. Dlatego tym lepiej, że są takie chwile jak dziś, kiedy coś się dzieje i milej czas ucieka.
Przedstawiciele Fundacji Ronalda McDonalda przynieśli wczoraj dzieciom robione własnoręcznie przez wolontariuszy czapki. – Fajna – pochwalił Kuba.
– W każdym pudełku z czapką jest jeszcze list – mówi Izabela Orzeł, franczyzobiorca McDonald’s w Lublinie. – Staramy się wnieść w ten sposób odrobinę uśmiechu dla dzieci.
Przedsiębiorcy oprócz czapek na oddział przynieśli też czajniki, z których będą mogli korzystać pacjenci i ich rodziny.
– Naszą inicjatywą chcemy chociaż w minimalny sposób pomagać szpitalowi – tłumaczy Izabela Orzeł.
Na oddziale leczy się jednorazowo około 30 pacjentów. Rocznie przebywa tu około 200 dzieci z chorobami nowotworowymi i nienowotworowymi, hematologicznymi oraz wrodzonymi wadami odporności.
– Są to ciężkie choroby, zagrażające życiu i potencjalnie wymagające długotrwałej hospitalizacji i czasami ryzykownych zabiegów, takich jak transplantacje komórek krwiotwórczych – mówi prof. Katarzyna Drabko, kierownik Kliniki Hematologii, Onkologii i Transplantologii Dziecięcej Uniwersytetu Medycznego w Lublinie.
– Leczenie w naszym oddziale jest trudne. Już sam moment diagnozy to dla rodzica szok. Później dochodzi zmęczenie, problemy związane z długością leczenia, z powikłaniami i izolacją zarówno dziecka jak i rodzica od normalnego życia – dodaje prof. Drabko. – My widzimy, jak rodzice są zmęczeni, jak potrzebują iskierki normalności, życia społecznego. Dlatego też wydaje mi się, że tego typu akcje dają im dużo radości, oderwania się, chociaż na chwilę, od codziennej rutyny, gdzie są pomiędzy jedną a drugą kroplówką, jednym, a drugim zabiegiem. Bardzo jesteśmy wdzięczni za taką pomoc.
Czapki to nie wszystko. – Parę miesięcy temu fundacja podarowała kilkanaście łóżek dla rodziców, którzy są przy dzieciach. Wcześniej zakupiliśmy też dwie pompy do podawania leków – dodaje Izabela Orzeł.