Będzie więcej inspektorów sprawdzających, czy kierowcy płacą za postój na miejskich parkingach. Miasto podwoi ich liczbę. Inspektorów będzie… czterech.
- W 2008 r. wpływy z biletów parkingowych wyniosły 375 891 złotych - informuje Mirosława Puton, dyrektor Wydziału Budżetu i Księgowości w lubelskim Urzędzie Miasta. To o nieco ponad 11 tys. zł więcej niż rok wcześniej.
Nie trzeba długo liczyć, by stwierdzić, że miasto zarabia na parkingach mniej, niż powinno. Roczne wpływy to niecałe 376 tys. złotych. Miejsc, na których obowiązują miejskie bilety, jest w całym Lublinie 650, a roboczych dni w ciągu roku w zaokrągleniu 240. Dzielimy te liczby przez siebie i okazuje się, że jedno miejsce parkingowe zarabia w ciągu dnia... 2,41 zł. To mniej niż cena biletu uprawniającego do godzinnego postoju.
Tymczasem miasto od lat nie może sobie poradzić z oszustami sprzedającymi kierowcom po kilka razy ten sam bilet. Brakuje też ludzi do sprawdzania, czy kierowcy zostawiając auto na płatnym miejscu, włożyli za szybę skasowany bilet parkingowy.
- Niedawno przyjęliśmy nowego pracownika, który będzie zajmował się kontrolą biletów - mówi Eugeniusz Janicki, dyrektor Wydziału Dróg i Mostów w Urzędzie Miasta. To oznacza, że w magistracie będą już... dwie osoby uprawnione do takich kontroli.
Kierowcy, którzy za postój płacą, wolą, by kontrolerów było więcej. - Oczywiście, lepiej, żeby wszyscy płacili uczciwie i żeby pieniądze, które wydają, szły tam, gdzie iść powinny, a nie do jakichś fałszywych parkingowych - mówi kierowca Krzysztof Kula, który parkował wczoraj przy Krakowskim Przedmieściu i kasował bilet.
Wydział Dróg i Mostów chciał w tym roku przyjąć pięciu takich inspektorów. Okazało się, że nie ma na to szans. - Ostatecznie wystąpiłem o trzy etaty - mówi Janicki. Ale i tak nie wiadomo, czy etaty się znajdą.
- Limity nowych etatów wyznaczają dyrektorom zastępcy prezydenta. Zastępcom limity wyznacza prezydent, a prezydentowi Rada Miasta - wyjaśnia Krzysztof Łątka, sekretarz miasta. - W tym roku w całym urzędzie zatrudnienie może wzrosnąć tylko o 25 etatów - podkreśla.
To, ile miasto mogłoby zarobić na biletach, na których teraz nie zarabia, nie ma tu większego znaczenia. - Oszczędziłbym dwie trzecie, gdybym zrezygnował z poczty i zatrudnił gońców. Ale nie mam na to etatów.