Nawet 5 lat pozbawienia wolności grozi Marianowi S., byłemu dyrektorowi z lubelskiego ratusza. Urzędnik dał zgodę na wycięcie drzew ze skweru przy ul. Walecznych.
Czytaj Dziennik Wschodni bez ograniczeń. Sprawdź naszą ofertę
Śledczy zarzucili Marianowi S., że jako dyrektor Wydziału Ochrony Środowiska w lubelskim ratuszu przekroczył swoje uprawnienia. Dopuścił się tym samym tzw. przestępstwa urzędniczego. Sąd doszedł jednak do wniosku, że były dyrektor mógł poświadczyć nieprawdę. Grozi za to do 5 lat więzienia. Za przestępstwo urzędnicze można zaś usłyszeć wyrok do 3 lat pozbawienia wolności. Dzisiaj sąd ma rozstrzygnąć o winie i ewentualnej karze dla Mariana S.
Proces dotyczył zgody na wycinkę ponad 70 drzew, które rosły u zbiegu ul. Walecznych i Unickiej. Skwer ten należy do parafii prawosławnej. Duchowni starali się o pozwolenie na wycięcie drzew. Za pierwszym razem tłumaczyli to planowaną inwestycją. Przy drugim (i skutecznym) podejściu motywowali swój wniosek złym stanem drzew. Taki powód pozwolił uniknąć ok. 2 mln zł opłaty za wycinkę.
Pod koniec 2011 roku Marian S. wydał pozwolenie na wycinkę. Zrobił to dzień przed swoim odejściem z urzędu miasta. W decyzji wyjaśniono, że została ona wydana na podstawie wizji lokalnej i analizy stanu drzew. Miała ona dowieść, że są one w złej kondycji i zagrażają przechodniom. Z późniejszych ustaleń śledczych i społeczników wynika, że tylko dwa drzewa obumarły, a kolejne dwa były obumierające. Co więcej, przed wydaniem zgody na miejscu nie było żadnej wizji lokalnej.
– Dyrektor kazał wydać decyzję niezwłocznie, zgodnie z wnioskiem. Nie było nawet czasu na oględziny – przyznała w sądzie urzędniczka, była podwładna Mariana S.
Zdaniem prokuratury dyrektor wiedział, że drzew nikt nie badał, a mimo to wydał zgodę na ich wycięcie. Były dyrektor nie przyznaje się zarówno do przekroczenia uprawnień, jak i poświadczenia nieprawdy.
– Gdybym wątpił w prawdziwość informacji zawartych w projekcie decyzji, to bym jej nie podpisał – zapewniał sąd na ostatniej rozprawie. – Nigdy nie byłem na miejscu. Inwentaryzację dendrologiczną przyjąłem tylko jako załącznik, bo nie jestem specjalistą.
Z wyjaśnień dyrektora wynika, że odpowiedzialność za treść decyzji ponoszą jego byli podwładni. On sam, skoro rzekomo nie wiedział o nieprawidłowościach, to nie mógł poświadczyć nieprawdy.