Kolejny znany lokal zamyka się w Lublinie. Tym razem chodzi o pizzerię Ibiza, która działała 22 lata. Powód to pieniądze: bo utrzymanie lokalu było coraz droższe, a klienci realnie mają coraz mniej pieniędzy w kieszeni.
– Ibiza powstała w roku 2000. Przez moment działała przy ul. Krańcowej, by zagościć na stałe przy ul Długiej. To był fantastyczny czas pełen dobrych smaków i kontaktu ze wspaniałymi ludźmi – mówi Wioletta Ustymowicz, właścicielka jednej z najbardziej znanych pizzerii w Lublinie. – Tak było do epidemii, która jednak nie dotknęła nas tak bardzo, jak to co działo się w ciągu kilku ostatnich miesięcy.
Lockdown udało się przejść w miarę stabilnie, bo pizzerie w zdecydowanej większości przypadków nastawione są głównie na dowóz. Tak też było w przypadku Ibizy. Klienci zaczęli odchodzić od niej nie w trakcie koronawirusa, a tuż przed tegorocznymi wakacjami.
– Od czerwca ten odpływ klientów był coraz bardziej odczuwalny. Przez lata wyrobiłam sobie tak dobrą opinię, że miałam klientów, którzy zamawiali pizzę nawet trzy razy w tygodniu. W pewnej chwili zaczęli zamawiać tylko raz w miesiącu – mówi pani Wioletta.
Do tego doszły drożejące z tygodnia na tydzień ceny produktów.
– Oczywiście można używać tańszych, czyli gorszych składników, ale to nie mój styl działania. Przez lata wypracowałam fantastyczne receptury, dzięki których miałam tak wielu klientów. Oni od razu zorientowaliby się, że pizza nie smakuje tak jak zawsze. Całe moje życie zawodowe było pracą na własną renomę. Nie można jej szargać – uważa właścicielka lokalu i dodaje, że sposobem na poradzenie sobie z podwyżkami byłby drastyczny wzrost cen.
Z jej kalkulacji wynika, że za średnią pizzę, która kosztowała 30,80 zł, dziś trzeba by zapłacić aż 50 zł. – Kto by tyle wydał? Nawet nie chciałam się wygłupiać. Nie wiem, jak inne pizzerie są w stanie oferować niższe ceny. Nie potrafię się tego doliczyć.
Kłopoty Ibizy były związane też z rosnącymi cenami prądu i tego, że piece na pizzę trzeba opalać przez cały czas. Bez względu na to, czy są zamówienia czy nie.
– Dlatego już jakiś czas temu zaczęłam się zastanawiać nad zamknięciem. Początkowo chciałam wytrzymać do końca roku. Nie wiem, dlaczego wymyśliłam taki termin. Chyba chciałam to wszystko przeciągnąć, bo jak się pół życia spędziło w pizzerii, to ciężko się z nią rozstać – mówi Ustymowicz.
– A potem odkryłam, że boję się kolejnych rachunków za media i postanowiłam zamknąć szybciej. Wtedy poczułam ulgę. Zresztą o tym, że to była dobra decyzja, upewniam się każdego dnia. Nawet pani z PGE, u której rozwiązywałam umowę, powiedziała, że to dobra decyzja, bo po nowym roku będzie drożej – dodaje.
Z sytuacją wciąż nie mogą się za to pogodzić klienci. Niektórzy w ostatni tydzień pracy Ibizy odwiedzali lokal codziennie. Niektórzy przynosili czekoladki, dziękując za lata „stołowania się” w tym miejscu.
– Wielu zachowywało się w tych ostatnich dniach jakby umierał ktoś im bliski dlatego wszystkim mówiłam, że to wcale nie musi być koniec Ibizy. Prosiłam, żeby nie wykasowywali numerów. Ja sama już jej nie poprowadzę, bo ostatnie miesiące kosztowały mnie za dużo nerwów. Jestem zmęczona psychicznie i fizycznie – przyznaje właścicielka. – Mam jednak nadzieję, że znajdą się pełni energii chętni do jej prowadzenia. Mogę im sprzedać pełne wyposażenie lokalu, z bazą klientów, z dwoma telefonami i nazwą restauracji o ponad 20-letniej tradycji. A do tego coś po prostu bezsennego: możliwość przeszkolenia z produkcji wyrobu i wypieku pizzy plus przepisy na sosy i menu.