Piętnaście minut jechała karetka do mężczyzny, który wczoraj w dzień zasłabł tuż przed wejściem do SPSK nr 1 przy ul. Staszica w Lublinie. Nikt z personelu pobliskiego szpitala nie pomógł choremu. – Bo takie są procedury – twierdzą lekarze.
– Widziałam, jak stracił przytomność – mówi. Chwilę później wokół zebrało się kilkanaście osób. Jedna z nich sprawdziła tętno, podtrzymując głowę 50-latka. – Był nieprzytomny, nie czułam od niego alkoholu – mówi.
Co najmniej dwie osoby pobiegły po pomoc do lekarzy SPSK 1. W tym również nasza reporterka. W drzwiach szpitala pojawiła się lekarka i kilka pielęgniarek, obserwujących zdarzenie. Nikt jednak na tę prośbę nie zareagował.
– Odmówiono nam przyjścia medyka – oburza się kolejna kobieta, świadek zdarzenia. – Kazali wzywać karetkę pogotowia. Przecież to jest jakiś skandal. Człowiek mógłby umrzeć przed szpitalem, bo nikt nie chce do niego wyjść, żeby zobaczyć, co się stało. Już jakieś 15 minut czekamy.
Kolejny świadek, który pobiegł do szpitala po pomoc, usłyszał od personelu (najprawdopodobniej od portiera – red.), że to dyspozytor pogotowia ratunkowego decyduje, skąd wyśle karetkę. W tym samym czasie nieprzytomny mężczyzna wciąż leżał na chodniku. Ktoś mu podłożył pod głowę parasolkę. – Gdyby ten człowiek miał zawał serca i tyle czekał na karetkę, to by umarł – mówi jedna z kobiet.
Po piętnastu minutach na miejsce wreszcie dotarło pogotowie. – Zgłoszenie dostałem o godz. 13.24.
Trzeźwy i logicznie mówiący człowiek powiedział, że przy szpitalu na Staszica zasłabł człowiek, który ma wyczuwalne tętno i nie ma problemów z oddychaniem. Na miejsce wysłałem karetkę ze stacji przy ul. Weteranów – mówi Andrzej Wiechnik, dyspozytor lubelskiego pogotowia.
Karetka zabrała mężczyznę na oddział toksykologii szpitala im. Jana Bożego w Lublinie.
– Ten człowiek trafił do nas po raz drugi od piątku, jako pacjent NN. Był w stanie silnego upojenia alkoholowego. Jest w trakcie odtruwania i obserwacji – mówi dr Hanna Lewandowska–Stanek, ordynator oddziału.
Dyrekcja SPSK nr 1 przy ul. Staszica skomentuje sprawę dopiero dziś.
Co z lekarską zasadą ratowania życia?
• Jeśli pacjent zgłosiłby się na izbę przyjęć samodzielnie, lekarze musieliby udzielić pomocy – mówi dr Andrzej Ciołko, rzecznik prasowy WSS przy al. Kraśnickiej w Lublinie. – W innym przypadku lekarz nie może opuścić stanowiska pracy, jakim jest szpital.
• Stanowiskiem pracy lekarza nie jest ulica. Istota zasady ratowania życia jest dziś obwarowana przepisami prawnymi i została zniszczona przez biurokrację – mówi lekarka ze szpitala im. Jana Bożego w Lublinie, która zgodziła się skomentować sprawę anonimowo. (AA)