Rozmowa z Maciejem Kołodziejczykiem, trenerem I-ligowych siatkarzy LUK Politechnika Lublin
Rozgrywki KRISPOL 1. Ligi zostały przedwcześnie zakończone. Siatkarze LUK Politechniki zajęli trzecie miejsce. Prowadzona przez trenera Macieja Kołodziejczyka drużyna okazała się gorsza tylko od faworytów: Stali Nysa i BBTS Bielsko-Biała.
- Debiutancki sezon na zapleczu PlusLigi z pewnością zaliczy pan do udanych.
– Z pewnością jest to nasz wielki wspólny sukces. Przed sezonem miejsce na podium wzięlibyśmy w ciemno. Teraz, kiedy znamy już końcowe rozstrzygnięcia, odczuwamy pewien niedosyt. Wywalczyliśmy trzecią lokatę, można powiedzieć, że „aż” albo „tylko”. Ostatnie stwierdzenie nie jest przejawem naszej pychy. Sezon zakończony został przed ostatnią kolejką sezonu zasadniczego. Na koniec mieliśmy grać w Tomaszowie Mazowieckim z Lechią. Byliśmy solidnie zmotywowani, wygrana dawała nam drugie miejsce na podium. Wyprzedzaliśmy BBTS.
- Już po kilku kolejkach pierwszej rundy okrzyknięci zostaliście rewelacją rozgrywek.
– Po słabszym początku weszliśmy na swój poziom gry i wyznaczaliśmy sobie zadanie utrzymania go w każdym kolejnym spotkaniu. I jeśli tylko wychodziliśmy na boisko z takim właśnie nastawieniem efekty były widoczne. Przywołajmy wygrane z BBTS, Gwardią Wrocław czy na koniec minionego roku ogranie w hali w Lublinie niepokonanego lidera Stali Nysa 3:2. Z kolei kiedy koncentrowaliśmy się na przeciwniku, nie powiększaliśmy naszego dorobku. Tak było w meczach wyjazdowych z AZS AGH Kraków czy z ZAKSĄ Strzelce Opolskie.
- Mieliście też lekki kryzys…
– To był bardzo ciężki styczeń. Przed każdym spotkaniem wiedzieliśmy jednak jaka jest nasza wartość, co potrafimy. Wiedzieliśmy, że ot tak nie zapomina się gry w siatkówkę i nie gubi umiejętności wygrywania. Przełamanie nastąpiło w transmitowanym przez telewizję meczu w Lublinie z MCKiS Jaworzno. Wygraliśmy 3:1 i znowu ruszyliśmy do przodu. Cały czas uczyliśmy się tej ligi.
- Daliście sobie też radę w sytuacji kryzysowej, kiedy z powodu kontuzji wypadł wam ze składu podstawowy libero Rafał Cabaj. Japończyk Sho Takahashi okazał się godnym zastepcą.
– Na pewno nas nie zawiódł. Szybko wkomponował się do drużyny i nasza pewność w odbiorze i obronie ponownie wzrosła. Wszyscy pamiętamy jak trudno było prowadzić treningi oraz grę bez nominalnego libero. Musieliśmy kombinować w ustawieniu.
- Wasze dobre wyniki przyciągały na trybuny coraz więcej kibiców.
– Projekt powrotu wielkiej siatkówki do Lublina, na razie na poziomie I ligi, został wprowadzony w życie. Władze klubu włożyły wiele starań w jego mądre funkcjonowanie. Kibice w regionie zaczęli wypełnić trybuny hali MOSiR przy al. Zygmuntowskich.
- Przed drużyną teraz okres roztrenowania, który w obecnej sytuacji jest praktycznie niemożliwy…
– Wciąż czekamy, co będzie dalej. Chcemy się zobaczyć w hali w okresie roztrenowania, ale na razie nie możemy tego zrobić.
- Koniec sezonu to również czas budowy składu na kolejne rozgrywki. Osoba trenera też jest bardzo ważna. Zostaje pan w drużynie na przyszły rok?
– Umowy z klubem mamy do połowy maja. Co do mnie, na konkrety przyjdzie czas niebawem. Nadal chciałbym prowadzić zespół. Zobaczymy jednak, jak potoczą się rozmowy z zarządem klubu.