Czym się różni wypełniona po brzegi sala koncertowa od nędznej chałupy z klepiskiem? Niczym. Czym się różni czekający na gwiazdę samolot od nocnych wędrówek po polu? Też niczym. Przynajmniej w przypadku Elżbiety Dmoch.
Że z nikim nie chce rozmawiać. Że od nikogo nie chce pomocy. - Próbowałem, wiele razy próbowałem - mówił nam Cezary Szlązak, jej kolega z oryginalnego składu grupy. - Ale kiedy wysłałem robotników, żeby jej odnowili chałupkę, to ich przegnała.
Historia "2 plus 1” to bajka. Młoda, piękna dziewczyna zaczyna karierę u boku dwóch muzyków: Janusza Kruka i Szlązaka. Szybko zostają gwiazdą. - Nasze płyty wychodziły w kilkunastu krajach - wspomina Jan Szewczyk, menedżer zespołu. - Na początku lat 80. mieliśmy olbrzymią szansę: Niemcy, Austria, Japonia, kraje Beneluksu... To byłyby wielkie pieniądze i wielka kariera.
Ale wybuchł stan wojenny i zagraniczni kontrahenci wycofywali się ze wszystkiego, co polskie. Także z "2 plus 1”.
Na szczęście w Polsce pozycja zespołu była niezagrożona. Nie dało się tego powiedzieć o małżeństwie Elżbiety i Janusza: po wielkiej miłości przyszły kłopoty. Rozwód, wiadomość o nowej żonie byłego męża, aż w końcu ta najgorsza informacja: Janusz Kruk nie żyje.
Wtedy skończyło się "2 plus 1”. Wokalistka wpadła w tarapaty. Przyjaciele pomogli sprzedać jej zadłużone mieszkanie. Próbowali pomagać. Ale Elżbieta coraz bardziej oddalała się od nich i od życia.
Po pierwszym reportażu TVN wszystko się zmieniło. Elżbieta Dmoch trafiła do szpitala. - Ale nawet nie wiem gdzie - mówi Szewczyk. - Ciężko mi się współpracowało z ekipą filmową. Moim zdaniem zrobili tanią sensację.
A co się zmieniło w życiu zespołu? Bo przecież "2 plus 1” wciąż działa. Z nową wokalistką i nowymi muzykami. Tylko Szlązak jest ten sam. I ciągle wierzy, że Ela wróci do śpiewania.
Szewczyk jest realistą. - Nie wróci. A my dalej będziemy robić swoje. Właśnie prowadzę rozmowy na temat koncertów na Lubelszczyźnie. Rzadko przyjeżdżamy w te rejony.