Popularność bywa męcząca. Męczy to ciągłe ustawianie się do fotografii, wywiady, protekcjonalne traktowanie... Kiedy wracałyśmy z Warszawy, widziałyśmy w pociągu Krzyśka Zalewskiego i rozumiałyśmy, jak ciężka jest rola Idola, a on ma jeszcze maturę na głowie – mówią Aldona i Karolina Miłkowskie, czterdziesto- i dwudziestolatka, matka i córka.
Oprócz greckiego mitu o Demeter i Persefonie, w literaturze nie ma zbyt wielu przykładów związków matek i córek, mimo że przecież jest to kanwa istnienia ludzkości. To one przenoszą życie i wzorce kulturowe do następnego pokolenia w najbardziej nawet patriarchalnych cywilizacjach. Firma Oriflame postanowiła wykorzystać marketingowo ów najniezwyklejszy z ludzkich związków.
Z zaproszenia do konkursu „Matka i córka – naturalna więź” skorzystało 1600 par matek i córek z całej Polski, z których wybrano 6. Wśród nich znalazły się panie Miłkowskie z Lublina. I chociaż jest to konkurs najpiękniejszych uczuć, to, jak w każdym konkursie piękności, uczestniczki muszą od kilku dni ćwiczyć kroki, mierzyć suknie i buty, aby najlepiej wypaść przed jury, które wybierze zwycięską parę.
–Nawet jak nie wygramy, to i tak zostaną nam stroje, które przygotowała pani Teresa Rossati – mówią.
Dla mierzącej 183 cm Karoliny to ważne. Ten wzrost zawsze był jej utrapieniem, wytrącał poza grupę rówieśników, na ulicy przyciągał spojrzenia i kąśliwe komentarze. Uniemożliwiał wygodną pozycje w ławce i w kinie, a przede wszystkim utrudniał znalezienie ubrania. Organizatorzy konkursu właśnie zatelefonowali z Warszawy, że dla wszystkich uczestniczek kupili już buty, tylko ona sama musi się o siebie troszczyć. Bo
takich numerów nie ma...
– Oni w stolicy nie znaleźli przez miesiąc, a ja muszę w Lublinie kupić przez kilka dni – mówi Aldona bez cienia goryczy w głosie. Obydwie panie najwyraźniej bawią się konkursową rywalizacją, ze wszystkimi jej niedogodnościami. I widać, że naprawdę łączy je autentyczna bliskość i pełne ciepła zrozumienie.
Trudno powiedzieć, żeby były podobne. Kiedy warszawscy mistrzowie fotografii robili im fotosy do kolorowych pism, Aldona musiała stawać na pudełeczku, aby zmieścić się w tym samym kadrze co przerastająca ją o głowę córcia. Obydwie ładne blondynki, ale Karolina musi jeszcze sobie na twarz zapracować. Na twarzy Aldony trzykrotne macierzyństwo, praca zawodowa, domowa krzątanina, smutki i radości – wypisały swój intrygujący deseń i głębię spojrzenia. Karolina zachwyca piękną cerą i młodzieńczą werwą.
– A właśnie, że opowiem, jak nieprzyjemnie traktowali nas dziennikarze z Warszawy!
– Ale po co, córciu, po co?
Harmonijnie uzupełniają się w rozmowie. Nie przerywają sobie, nie zagłuszają się wzajemnie, podejmują tylko wątki zawieszone w połowie zdania. Opowiadają jak razem gotują, spacerują, czytają, chodzą do kina. Wspólnie też gimnastykują się w myśl chińskich zasad, gwarantujących nieustające zdrowie. Doskonale jednak widać, kto tu jest dominującą osobowością. I można by domniemywać, że istnieją tak tylko dla siebie,
w rodzinnym duecie.
Tymczasem, w mieszkaniu na najwyższym piętrze kamienicy w centrum Lublina, żyje całkiem liczna rodzina. Karolina ma dwie siostry bliźniaczki, szesnastoletnie Kasię i Emilkę.
– One mają własną, bliźniaczą więź i własną popularność – mówi Karolina i z dumą pokazuje gazety. – O, tu są na zdjęciu w „Dzienniku”, a tu we włoskiej gazecie.
Obecność głowy domu można poznać po biurku ze stosem ważnych dokumentów. Wiktor – tata i mąż – wcale nie jest zagubiony w babskim świecie, może nie ma gazetowej popularności, ale ma własne interesujące sprawy.
– I ma... psa – jak niesforne przedszkolanki chichocą panie Miłkowskie. A masywny, kudłaty Beethoven, z zadumą kiwa wielką głową. One też zadumały się nad kwestią swoich małych tajemnic przed resztą rodziny.
– To może to... – spojrzenie w oczy.
– To?! – uniesienie brwi.
– No, właściwie to już nie jest tajemnica
– Karolinka, tak jak ojciec, chciała studiować w Krakowie, na Uniwersytecie Jagiellońskim – mówi w końcu matka. – Miałam takie pieniądze na czarną godzinę, przeznaczyłam je na kurs przygotowawczy i dojazdy do Krakowa.
– A ja się nie dostałam – ucina córka, teraz studentka socjologii w UMCS. Cały czas jednak planuje przeniesienie się Krakowa.
Czy mama nie będzie tęsknić?
Och, będzie, ale taka jest kolej rzeczy. Dzieci dorastają i wyfruwają z gniazda. A Kraków jest taki piękny. A poza tym prawdziwe studenckie życie to mieszkanie z dala od rodziców.
Karolina nie pierwszy raz próbuje zerwać się z łańcucha rodzicielskiej miłości. Na początku liceum, gdy wydawało się jej, że nikt jej nie lubi, bo jest za wysoka i do niczego się nie nadaje, bo ma dwójki z jednego ważnego przedmiotu – postanowiła wyjechać do Afryki na misje. Tam byłaby potrzebna, no i nikt nie zwracałby uwagi na jej wzrost.
– Ale, córciu, misjonarz musi coś umieć, żeby pomagać ubogim w Afryce, języki trzeba znać, mieć jakiś zawód – zauważyła mama. Trudno było się oprzeć logice tego rozumowania. Poza tym ze szkoły odeszła nauczycielka sypiąca dwójami, z kolegami zaś jakoś dało się dogadać. I tak Afryka straciła misjonarza...
Czy nigdy się nie kłócą?
A cóż to byłaby za rodzina bez kłótni! Owszem – kłócą się. Bywa, że ostro. Nigdy jednak nie podsycają nieporozumień, nie popadają w przedłużające się dni i tygodnie milczenie. Pokrzyczą, przeproszą się i rozmawiają. Zwyczajnie, o wszystkim. Jak matka z córką.