Można postawić tezę, że wielu zapatrzonym w siebie, zachowującym dystans wobec Ameryki Francuzom, dopiero niedawny mecz kazał zastanowić się nad konfliktem, wobec którego stanęła nasza cywilizacja na progu XXI wieku. Mecz odbył się w Paryżu, 6 października 2001 roku, niespełna miesiąc po ataku muzułmańskich terrorystów na USA.
Spotkanie towarzyskie
Francuscy piłkarze nie usłyszeli braw, czego na własnym stadionie zwykle im nie skąpiono. Już w czasie grania hymnów Arabowie zakrzyczeli Marsyliankę (teoretycznie swój własny hymn, skoro są obywatelami Francji), a następnie - podczas prezentacji zawodników - wygwizdali piłkarzy francuskich, z wyjątkiem Zinedine Zidane'a, gwiazdora piłki francuskiej, pochodzącego z Algierii właśnie. Podczas gry gwizdali przy dojściu Francuzów do piłki, co zresztą Algierii nie pomogło, bowiem w 75 minucie wynik był 4:1 dla Francji.
Niestety, nie wiemy, jaki wynik byłby w 90 minucie meczu, ponieważ na kwadrans przed końcem policja nie wytrzymała naporu arabskich kibiców. Ci wtargnęli na boisko, taranując co było po drodze. I tak zakończył się towarzyski (o ironio, nazywany też przyjacielskim) mecz, w którym okazało się jak bardzo antyfrancuska jest arabska część obywateli Francji. Stąd łatwo już o wniosek, że jest antyzachodnia czy - wręcz - antydemokratyczna.
Obce cywilizacje
Wiele wskazuje na to, że tak się nie stało, a nadzieje Europejczyków na spokojną koegzystencję z wyznawcami Allacha (zdecydowana większość imigrantów to islamiści) właśnie teraz biorą w łeb. Opisany mecz tego dobrym przykładem, ale przecież nie jedynym. To zaś, co 11 września islamscy fundamentaliści uczynili w USA, pokazuje, do czego w skrajnych przypadkach cywilizacyjna przepaść może prowadzić.
Oczywiście, każdy mieszkaniec Wielkiej Brytanii, Francji lub Niemiec może przywołać pozytywne przykłady - przybyszów z kręgu islamu, którzy wtopili się w nowe społeczeństwo, nowy kraj uznali za własny i z przekonaniem będą mu służyć.
Jednak nie takie przykłady, jak się wydaje, będą teraz podstawą do ocen. Zwykły Francuz czy Anglik patrzeć będzie z innej perspektywy - z której w pierwszym rzędzie zwróci uwagę na fakt, iż w masie islamscy przybysze pozostają enklawą w jego kraju, nie czują z nim związków (może poza finansowymi), nie chcą zrozumieć nowej dla siebie kultury, ale i często nauczyć się języka.
Dojrzy i to, że arabskie enklawy z przedmieść Paryża czy Londynu są (lub mogą być) bazą dla terrorystów.
Polityczna poprawność
I zwykły Europejczyk zastanawia się dziś, czy ta piękna idea nie wymaga spełnienia jednego jeszcze warunku: akceptowania przez wszystkich, a więc również przez imigrantów.
Tu nie ma dla nas miejsca
Pierwsi odchodzili bogatsi, potem mniej zamożni i tylko biedni, nie mając szans na ucieczkę, musieli się przystosować. Często - podporządkować.
Moi znajomi Niemcy, żyjący w dużym przemysłowym mieście, już dwukrotnie zmieniali mieszkania. Nie dlatego, żeby stare im się nie podobały. Nie odpowiadały im dzielnice, które z czasem opanowali mahometanie.
Do jednego worka
Tym bardziej że tragedia zgotowana przez islamskich terrorystów 11 września 2001 r. niewinnym ofiarom w USA, nie tylko spowodowała rozpoczęcie światowej wojny z terroryzmem. Ta tragedia może bardzo zaważyć na relacjach między ludźmi z cywilizacji zachodniej a społecznościami z kręgu islamu.
Bin Laden, konstruując największy w dziejach atak terrorystyczny, wyrządził wielką krzywdę swoim współwyznawcom - powiedział mi znakomity psycholog. W każdym Arabie nasze społeczeństwa postrzegać będą zagrożenie, samo słowo "Arab” stanie się synonimem zła (moja uczona koleżanka podpowiada mi, że dzieci w szkołach w formie obelgi wobec rówieśników już mówią "ty Arabie!”). Wszystkich wyznawców islamu wrzucać się będzie do jednego worka, z którego może nie być wyjścia.
Winien temu jest na pewno bin Laden i jego fanatycy. Ale i nie bez winy są sami imigranci.