Z Andrzejem Stasiukiem, pisarzem i współwłaścicielem wydawnictwa Czarne rozmawia Waldemar Sulisz.
– Ja jestem wieśniakiem. Moi rodzice do Warszawy przyjechali z prowincji. Matka jest z Mazowsza, ojciec z Podlasia.
• A na Podlasiu skąd?
– Między Sokołowem a Drohiczynem. Ojciec chodził do szkoły z Danielem Olbrychskim.
• Dzieciństwo u dziadków?
– Do dwunastego roku życia wychowywałem się u dziadków na Mazowszu. Męskie inicjacje przeszedłem u dziadka na Podlasiu. Nad Bugiem mnie chłopaki wszystkiego nauczyli.
• Grał pan na perkusji ?
– Nie. Ale zawsze chciałem być perkusistą. Grałem z przyjaciółmi, którzy w Warszawie zarabiali na ulicy, czasami pozwolili mi na jakiś bębnach zagrać. Z litości mnie brali.
• Czego pan się nauczył od ojca?
– Czegoś straszenie ważnego. Z ojcem miałem zawsze kłopot. Uciekałem z domu, nie chciałem żyć jak on, powtarzać jego drogi. Przez mgłę wspomnień zobaczyłem, że przez 50 lat wychodził rano do pracy i zawsze wracał. Jak już byłem dojrzałym człowiekiem zrozumiałem, że to naprawdę był facet. Nie sztuka sobie polecieć w kosmos, sztuka wracać codziennie do domu, niezależnie od tego, co się w domu dzieje, czy jest ciężko, czy jest trudno. Tego się nauczyłem. Bycia mężczyzną.
• Od mamy?
– Mama jest jak ptaszek. Sztuki opowiadania, bo jest bardzo inteligentną kobietą.
• Jak się rozmawia z tatą dziś?
– Teraz to on gada bez przerwy. Są starzy, mają pod osiemdziesiątkę. Nie przerywa im się, pytam ojca jak było na wsi. Ojciec idzie w monologi, matka jeszcze rozmawia.
• Czemu pan zwiał z wojska?
– Wzięli mnie do tego wojska raptem, jak barana. Poszedłem, choć bardzo nie chciałem. Strasznie nudno w tym wojsku było. Jak zwiałem, to piłem dwa miesiące. W końcu mnie znaleźli na przyjęciu. Stasiuk? Mówię Stasiuk. No to co? Pójdziemy. Nalejcie mu szklankę wódki, bo on długo nie będzie pił. Zamknęli mnie na półtora roku.
• W tym samym więzieniu siedział Maleńczuk?
– I za to samo. Jest tak piękna piosenka Maćka o chłopaku, który zabił swojego brata niechcący. Siedziałem z tym chłopakiem.
• W więzieniu nauczył się pan bić?
– Skracaliśmy sobie czas, odbywając pojedynki. Na chama, przed celami.
• Skąd się w pana życiu wzięła miejscowość Czarne?
– Z przypadku. Mam przyjaciela, który wyjechał w Beskid Niski i kupił dom w miejscowości Czarne. Łemkowska wieś wysiedlona do podszewki. Zostały dwa domy. Jeden z nich kupił Jurek Szczepkowski. Kiedy wyjechał do Ameryki, poprosił, żebym popilnował dobytku. Wyjechał na sekundę, wrócił po dziesięciu latach. Żyłem tam przez trzy lata w zupełnym odosobnieniu. Czasami przez trzy miesiące ludzi nie widywałem. Czytałem sobie Biblię, nauczyłem się, że można przez dwa miesiące milczeć, rozmawiając z samym sobą. Że można żyć bez prądu, radia, telewizji i nie ma dramatu. Można codziennie wstawać w ciszy i jedynym towarzyszem jest przyroda. Pierwszej samotności nauczyło mnie więzienie, drugiej przyroda.
• Teraz mieszka pan w Wołowcu i zbudował pan sobie pracownię w spichlerzu.
– To przeniesiona chałupa. Siedzę tam. Mówię rodzinie: Idę do roboty. Jak mój ojciec. Jak coś się gmatwa, wychodzisz przed chałupę, widzisz szron na drzewach, tak się żyje. W ciszy. Patrzysz, jak słońce wstaje w ciszy. Przychodzą moje barany, zadzwoni dzwoneczek na szyi. To patrzenie jest jak medytacja i modlitwa. Cud. Cały czas cud.
• Ma pan jedną żonę ponad dwadzieścia lat. Wciąż pan jest w niej zakochany?
– To, że ja jestem w niej zakochany to pół biedy, ale że ona mnie znosi, to jest jakiś cud. A co w tym dziwnego, że z jedną żoną i to ponad dwadzieścia lat? Ani sekundy nie miałem wątpliwości, że może być inaczej. Wiem, że jest taki czas, że ludzie żyją na próbę albo kończą sześciedziątkę, biorą sobie młodą dziewczynę i mówią, że może się uda. Się nie uda.
• Jaki jest wasz związek?
– Zawsze mówię o swojej żonie, że nigdy się z nią nie nudziłem. Wiem, że nuda zabija związki. Ani przez sekundę nie czułem nudy z moją żoną i ona mam wrażenie też nie. Zawsze jest tak, że emocje gasną, ale cały czas trwa związek duchowo emocjonalny. I on cały czas inspiruje, cały czas kręci. Człowiek wstaje rano i jest ciekaw, co ona powie. Po prostu. Zwyczajna rzecz. Nie ma tak, że ktoś cię znudzi, to mówisz danke. To ja sobie znajdę nową lalkę i będę się bawił. Nie ma tak, bo wtedy człowiek zostaje z szeregiem lalek albo ze wspomnieniami o nich. Do człowieka trzeba się dogrzebać, doskrobać. To nie jest tak, że jak cię żona zmęczy, znudzi to jest koniec. Wystarczy chwilę przeczekać i już jest dobrze.
• Co w życiu jest ważne?
– Wiara, nadzieja i miłość.
• W jakiej kolejności?
– W odwrotnej. Chodzi o to, żeby to życie przeżyć. I odchodząc powiedzieć: okej, dostałeś tyle czasu i w miarę się w nim wyrobiłeś. To się tak ładnie w wywiadach mówi. Ale, jak się będzie umierało, to niewiadomo.
• Boi się pan choroby, starości?
– Już jestem stary, ludzie. Jasne, że się boję, już mam parę chorób fajnych. Ale chciałbym się z tym uporać. Fajnie było. Cały czas mam nadzieję, że pan Bóg zafunduje mi coś szybkiego na koniec.
• To prawda, że zachodzi pan na cmentarz i patrzy na swoje miejsce, za cerkwią?
– Prawosławny cmentarz, który się z lasem spotyka, z łąkami, sarny przychodzą. Baśń tam leżeć.