"Nie przyjechalibyśmy tutaj, gdybyśmy nie planowali wygranej” - te słowa profesora Jana Madeya z Uniwersytetu Warszawskiego obiegły amerykańskie media. Profesor Madey jest opiekunem ekipy polskich informatyków, którzy w Akademickich Mistrzostwach Świata nie dali szans Amerykanom, Japończykom i Anglikom. Największa gazeta, "New York Times”, zamieściła obszerny artykuł o zawodach w programowaniu. Wychwalała niesamowitych Polaków.
d
To był najbardziej prestiżowy konkurs w dziedzinie informatyki - twierdzi dr Bill Poucher, przewodniczący konkursu International Collegiate Programming Contest.
Finał konkursu był rozgrywany w salonach hotelu Hilton w Beverly Hills w Kalifornii. Los Angeles był w tym roku szczęśliwym miastem dla Polaków. Dwa dni po oskarowym sukcesie filmu "Pianista” studenci Uniwersytetu Warszawskiego sięgnęli po najwyższe laury. Pokonali drużyny najlepszych uniwersytetów świata - Harvardu, Cornella czy California Institute of Technology - słynny Caltech.
Mistrzowie świata to
Andrzej Gąsienica-Samek, Krzysztof Onak i Tomasz Czajka.
Ich opiekunem jest profesor Jan Madey, prorektor Uniwersytetu Warszawskiego, szef katedry matematyki, informatyki i mechaniki.
W turnieju startowało 70 drużyn z 25 krajów. Droga do finału była bardzo trudna. W eliminacjach brało udział 3850 zespołów z 68 krajów.
Międzynarodowe Akademickie Zawody w Programowaniu (ICPC) są organizowane od 27 lat. Początkowo brali w nich udział tylko studenci amerykańscy. Teraz są to Mistrzostwa Świata. Od kilku lat sponsoruje je firma IBM.
-aje to naszej firmie możliwość spotkania najlepszych i najbardziej uzdolnionych informatyków na świecie - mówi Gabriel Silberman, dyrektor Centrum Badań Naukowych IBM.
Jechali po zwycięstwo
- Jechaliśmy, żeby wygrać - twierdzi 23-letni Andrzej Gąsienica-Samek. - Wiedzieliśmy, że możemy powalczyć o pierwsze miejsce. I udało się!
- Zdawałem sobie sprawę, że mamy najlepszy zespół. Zrobiłem wszystko, co w mojej mocy, by chłopcy wypadli na miarę swych możliwości - dodaje prof. Madey.
Najważniejsza była aklimatyzacja. Różnica czasu pomiędzy Warszawą a Los Angeles wynosi dziewięć godzin.
- Przyjechaliśmy tydzień przed turniejem - mówi prof. Madey. - Spędziliśmy go w San Diego, gdzie chłopcy mogli przyzwyczaić się do ciepłego klimatu Kalifornii i odpocząć po ciężkich treningach.
Taki sposób przygotowań okazał się skuteczny. Drużyna stanęła do konkursu w szczytowej formie fizycznej i psychicznej.
- Nie byliśmy speszeni - twierdzi Andrzej Gąsienica-Samek. - Dwa lata temu zajęliśmy szóste miejsce, znaliśmy swoje mocne punkty.
Aby wygrać, należało w ciągu 5 godzin rozwiązać 10 zadań i napisać do nich program komputerowy. Wynik był przesyłany do komisji, która go aprobowała lub odrzucała. Po aprobacie nad stanowiskiem drużyny pojawiał się kolorowy balonik. Pozwalało to śledzić poczynania rywali.
- Pod koniec przestałem liczyć baloniki innych drużyn, z wyjątkiem Uniwersytetu Moskiewskiego - mówi Tomek Czajka. - Wiedziałem już, że nikt nie jest w stanie nas dogonić.
Warszawskie Orły, bo pod taką nazwą występowała polska drużyna, rozwiązały osiem zadań i zapewniły sobie pierwsze miejsce.
Atari na siódme urodziny
Andrzej Gąsienica-Samek dostał pierwszy komputer, Atari 64XL, na swoje siódme urodziny. Ten dzień zadecydował o jego przyszłości. Komputery i matematyka stały się treścią życia chłopca. Mistrzostwo świata to najcenniejsze trofeum w jego karierze. A dorobek ma imponujący: kilkanaście złotych, srebrnych i brązowych medali na olimpiadach krajowych i zagranicznych.
- Obecnie pracuję jako asystent na uniwersytecie i zastanawiam się, co dalej. Jak rozwijać swoje umiejętności, gdzie zrobić doktorat, w czym się specjalizować - mówi Gąsienica-Samek. - W Polsce poza szkołami wyższymi nie ma placówek naukowo-badawczych z prawdziwego zdarzenia. Firma Intel ma niewielkie centrum badawcze w Gdańsku. I to wszystko.
Tymczasem w Stanach Zjednoczonych pracuje ponad 10 milionów informatyków.
- Mam nadzieję, że nasz sukces pomoże w zdobywaniu funduszy na kształcenie następców mistrzów świata - marzy profesor Madey. - Do tej pory trudno było znaleźć sponsorów.
Choć wyjazd na finały do USA był finansowany przez IBM, wymagał sporych pieniędzy. Wyłożył je Uniwersytet Warszawski.
Tajemnica sukcesu
Tajemnicę sukcesu warszawskiej drużyny można streścić w jednym zdaniu: praca plus duża doza mądrego planowania i dobrej organizacji.
Praca zaczyna się od wyławiania zdolnych dzieci startujących w konkursach matematycznych i informatycznych. Dużą rolę odgrywa Krajowy Fundusz na rzecz Dzieci. Jego przewodniczącym jest profesor Madey - opiekun mistrzów świata. Fundusz pomaga uzdolnionym dzieciom w rozwijaniu talentów. Laureaci olimpiad matematycznych i Informatycznych są zwolnieni z egzaminów wstępnych na studia. Mogą wybrać dowolną uczelnię w kraju.
- Połowa z nich idzie studiować na Uniwersytet Warszawski - mówi Andrzej Gąsienica-Samek. - To najlepsza szkoła w kraju, o najlepszym programie nauczania.
Daleko w tyle jest następna polska uczelnia - Politechnika Poznańska. Jej studenci tylko raz zakwalifikowali się do finałów ICPC. Warszawiacy - dziewięć razy z rzędu.
Przygotowanie drużyny do zawodów wymaga kształcenia sposobu komunikacji w grupie.
- Mamy swój własny język, którym posługujemy się w podczas zawodów - mówią mistrzowie świata. - Gdy ktoś z nas ma problem, formułuje pytanie w ten sposób, by zabrać jak najmniej czasu kolegom. Odpowiedź musi być zwięzła.
Podczas konkursu liczy się każda minuta. W ubiegłym roku Kanadyjczycy z Uniwersytetu Waterloo stracili drugie miejsce, gdy jeden z nich... nalewał sobie kawę. Konkurenci byli o minutę szybsi.
O klasie warszawskiej uczelni niech świadczy fakt, że jej druga drużyna wyprzedziła w eliminacjach zespoły z kilkunastu krajów. Do finału dopuszczana jest jednak tylko jedna drużyna z uczelni.
Z USA
- Gregory Glowacki