Pamiętam, jak tuliła do siebie ulubione zabawki, coś tam do nich mówiła w swoim języku. Kiedy wchodziłem do domu, szalała z radości.
Wyciąga fotografie dziewczynki. Całe mnóstwo kolorowych zdjęć. Każdemu poświęca chwilkę: O, tutaj jest w sukience, taka młoda dama. Tutaj z bratem, a tu na swoich pierwszych urodzinach...
Cisza. Jakby dotknął jakiejś tajemnicy. Czegoś bolesnego, niedobrego.
- To było jeszcze przed "tym” - dodaje po chwili. - Bo teraz tak dzielimy nasze życie: na "przed tym” i "po tym”.
Do szpitala było dobrze
Radosna, pełna życia, kochana - tylko tak mówi o córce. Nie chorowała i rozwijała się jak inne dzieci. Pierwsza poważna choroba: zapalenie płuc w wieku 1,5 roku. Szpital. - Paradoksalnie zapamiętałem ten szpitalny czas, jako ostatnie chwile Kamilki "przed tym”. Takiej zwyczajnej, wesołej. Chciała tam mieć wszystkie swoje zabawki. Codziennie przynosiłem inną. Bawiła się, tuliła do mnie, do mamy.
Jeszcze wtedy była z nami.
Krzysztof bardzo chce o tym opowiedzieć. Nikogo nie oskarża, niczego nie sugeruje. Po prostu, musi to z siebie wyrzucić. - Podczas kontrolnej wizyty u lekarza Kamilka dostała dwie szczepionki: w sumie przeciwko czterem wirusom. Pani doktor powiedziała, że kalendarz szczepień musi być w porządku. Mówiliśmy: jest słaba, po antybiotykach, dopiero wyszła ze szpitala. Nic jej nie będzie, usłyszeliśmy, da sobie radę.
Przestała nas słyszeć
To normalne w tym wieku, mówi pani doktor, dzieci tak się uspokajają. Trzeba im na to pozwolić.
Krzysztof i Monika pozwalają. Kamila kręci się, kręci i nie może przestać. W kąt idą ulubione misie, lalki, pajacyki. Nie ma mowy o zabawie z ukochanym bratem. Poza kręceniem nic się nie liczy.
Kamilko, chodź do mnie, woła mama. Kamilko, pobawmy się, prosi ojciec. - Żadnej reakcji. Jakby nas nie było w pokoju. Jakby nas nie słyszała - mówi Monika.
Więc pędem do laryngologa. Wszystko w porządku, dziecko słyszy, mówi lekarz. To do neurologa, najlepszego w mieście. Tu też wszystko jest tak, jak trzeba.
Chwila spokoju - skoro lekarze mówią, że jest dobrze, to widocznie jest. Ale przeczucie i to, co widzą na co dzień, podpowiada coś innego.
- To była Wielkanoc. Wszedłem do domu, prosto na Kamilkę. Coś do niej powiedziałem. A ona nic, ominęła mnie jak powietrze. Nie widziała mnie, nie słyszała. I wtedy uświadomiłem sobie, jak daleko od nas odpłynęła, gdzieś do swojego świata. Do którego z żoną nie mieliśmy już wstępu.
Diagnoza
Monika dobrze pamięta ten moment: - Autyzm?! Niemożliwe! Przecież Kamila jest normalna, zawsze była normalna!
Nie wierzą, nie chcą nawet o tym słyszeć.
Wracają do domu, a Kamila łapie tetrową pieluszkę i kręci się z nią bez opamiętania. Z tą pieluszką nie rozstaje się nawet na chwilę, także w nocy. To jest teraz jej świat.
- Doszliśmy do takiego momentu bezsilności i rozpaczy, że zależało nam już tylko na tym, żeby wreszcie wiedzieć, co jej jest. Żeby mieć diagnozę. Zacząć leczyć, coś robić. A nie patrzeć, jak nam dziecko odchodzi coraz dalej.
Internet, książki, specjalistyczna prasa. Wszędzie szukają informacji o autyzmie. Zgadza się, coraz więcej pasuje do Kamili. Ale potrzeba profesjonalnej diagnozy, by wiedzieć na pewno. - Okazało się, że na taką diagnozę trzeba czekać rok. Tyle się stoi w kolejce do badania przez specjalistów. Zarówno tych publicznych, jak i prywatnych - mówi Krzysztof.
Nie poddają się, pomagają znajomi, rodzina. Błyskawicznie zapisują Kamilę na cykl badań. Co tydzień przez kilka godzin dziewczynka jest uważnie obserwowana przez specjalistów. Tak okrągły miesiąc.
Nie ma wątpliwości: to autyzm.
Do góry nogami
Życie całej rodziny wywraca się do góry nogami. Planowali, że w Warszawie będą tylko tyle, żeby zarobić na mieszkanie w Lublinie. Już wiedzą, że do Lublina wrócą nieprędko, bo najlepsi specjaliści od autyzmu są właśnie w Warszawie. O "dorabianiu się” też mogą zapomnieć. Wszystkie oszczędności pakują w prywatną rehabilitację. 6 dni w tygodni po 8 godzin. Rytm dnia, tygodnia podporządkowują tym zajęciom. Do tego ćwiczenia w domu, bo od tej choroby nie ma ucieczki.
Monika i Krzysztof dawno już zapomnieli, jak wyglądało ich życie "przed tym”: Znajomi? Przyjaciele? Tylko w fundacji "Synapsis”, która zajmuje się rodzinami z takim problemem jak nasz. Spotykamy się i rozmawiamy o naszych dzieciach. Co się udało, jaki mały kroczek zrobiliśmy do przodu. Ci rodzice, których dzieci wyszły troszeczkę na prostą, już tu nie wracają. Chcą jak najszybciej zapomnieć o słowie "autyzm”. I my ich doskonale rozumiemy.
Jak inne dzieci
- Podobno raz na zajęciach powiedziała na krówkę "muu”. Zaszkliły mi się oczy, gdy się dowiedziałem - opowiada Krzysztof. - Bo to już coś. Sukces, postęp, jakaś nadzieja. A my żyjemy dziś tylko nadzieją. Na to, że kiedyś powie: mama, tata, Mateusz. Przytuli się do nas tak, jak kiedyś. Czekamy na to, Kamilko.
Kilkanaście procent dzieci z autyzmem idzie do normalnej szkoły. Mówi i ma kontakt ze światem. - I to jest takie nasze bardzo odważne marzenie, o które walczymy każdego dnia: żeby Kamilka była wśród tych kilkunastu procent. Nie musi pięknie pisać, ani recytować wierszy na akademiach. Nie musi być matematycznym geniuszem, a niechby nawet miała same tróje i dwóje. Byle poszła do szkoły. Biegała z koleżankami, dokuczała chłopakom, przeszkadzała nauczycielom. Była po prostu taka, jak inne dzieci.