Rozmowa z Michałem Otorowskim, historykiem idei, autorem m.in. "Konspiracjonizmu polskiego. Zapoznanej tradycji”.
– W Polsce jest długa i bogata tradycja mówienia na przekór władzy, tzw. szeptanki. I teraz też mamy do czynienia z mówieniem czegokolwiek, byle na przekór. Różnica polega na tym, że ta dawna szeptanka była z natury swej ulotna. Plotkę o Annie Jantar, która nie zginęła w katastrofie lotniczej, lecz została porwana przez arabskiego szejka, powtarzano ongiś w kolejkach przed sklepami. Natomiast plotki dotyczące katastrofy pod Smoleńskiem pozostawiają trwały ślad w internecie i dlatego zwracają na siebie tak powszechną uwagę.
• Czy to jedyna różnica? W przypadku Anny Jantar nie mówiono przecież o międzynarodowym spisku przeciw Polsce.
– To prawda. Ale proszę zwrócić uwagę na pewien charakterystyczny szczegół. O ile istnieje w Polsce mocno zakorzeniony nawyk szeptania na przekór władzy, o tyle tradycja konspiracjonistycznego myślenia jest u nas bardzo wątła. Nieliczni nasi zawodowi konspiracjoniści działali w osamotnieniu i na marginesie. Swoje książki, w których usiłowali przedstawić spiskową teorię dziejów Polski, wydawali przeważnie za granicą i to w miejscach niekiedy tak egzotycznych, jak Kurytyba.
Współczesny polski czytelnik ma bardzo ograniczony dostęp choćby do wielotomowego konspiracjonistycznego cyklu Jędrzeja Giertycha. Krajowej reedycji nie doczekała się, o ile wiem, nawet jego praca "U źródeł katastrofy dziejowej Polski: Jan Amos Komenski”, w której potop szwedzki został opisany jako wynik wielkiego spisku różokrzyżowców i innowierców. Tymczasem, książki Giertycha o Rosji i o Piłsudskim były wielokrotnie wznawiane. I te braki dziś dają wyraźnie znać o sobie.
Ludzie piszący w internecie o katastrofie pod Smoleńskiem jako o rosyjskim spisku w gruncie rzeczy błądzą po omacku. Wydają się całkowicie zaskoczeni. Nieprzygotowani. Koncentrują się na drobnych detalach, zamiast sięgnąć po gotowe wzorce.
• Ale przecież po taki wzorzec właśnie sięgają. Powtarzana jest historia o odwiecznym planie władców Rosji, żeby trzymać Polskę na kolanach: od rozbiorów, przez pakt Ribbentrop–Mołotow, Katyń, aż po Smoleńsk, czyli Katyń 2010.
– Tylko, że jest to raczej przypomnienie naszych niezabliźnionych ran. Wiedza ze szkolnej ławy, z telewizji. Zresztą w tych poszukiwaniach sięga się generalnie po najprostsze skojarzenia. Oto przykład. W internecie pojawiło się bardzo nieeleganckie pytanie, dlaczego na pokładzie rządowego samolotu feralnego dnia nie było rabina Michaela Schudricha?
Haniebna sugestia kryjąca się za tym pytaniem to nic innego, jak zapożyczenie z internetowej pogłoski o Żydach, którzy 11 września nie przyjechali do pracy w WTC. Z kolei plotka o rosyjskim spisku na życie prezydenta Kaczyńskiego sprawia wrażenie mechanicznego przeniesienia w nasze czasy katyńsko-gibraltarskiej teorii redaktora Dariusza Baliszewskiego dotyczącej śmierci generała Sikorskiego.
Problem jednak polega na tym, że znaczenie zbrodni katyńskiej za czasów Sikorskiego było zupełnie inne niż obecnie i dlatego generał musiał zginąć. Zresztą hipoteza spiskowa Baliszewskiego, cokolwiek o niej sądzić, na pewno nie zasługuje na miano spiskowej teorii dziejów.
• Czym więc różni się hipoteza spiskowa od spiskowej teorii dziejów?
– Hipoteza spiskowa jest prawdziwa lub fałszywa. Zanim zaś zostanie naukowo zweryfikowana może być mniej lub bardziej prawdopodobna. Natomiast spiskowa teoria dziejów to świecki odpowiednik religii. Wielka mitologiczna opowieść, która jej wyznawcom wyjaśnia i porządkuje całą rzeczywistość. Jest to opowieść bardzo szczególna. Narodziła się ona przed kilkoma wiekami w Europie, a pierwotnie miała tłumaczyć bezprecedensowe w dziejach świata odejście od wartości tradycyjnych i skok ku nowoczesności, które dokonały się właśnie w naszym, zachodnim kręgu kulturowym.
• Spróbujmy prześwietlić spiskową teorię dziejów. Co zobaczymy?
– Na początku zawsze musi być jakieś wydarzenie kulminacyjne. To ono jest widocznym znakiem wielkiej historycznej przemiany i ono prowokuje konspiracjonistę do refleksji. Wedle swoistej ekonomii spiskowego działania, wydarzenie to musi być tak doniosłe i szokujące, jak wysoka jest stawka w zakulisowej grze, a ta zawsze jest najwyższa, bo jest nią rząd dusz i władza absolutna. Skoro mamy już rozpoznane takie wydarzenie, to musimy przyjąć istnienie jakiegoś powolnie realizowanego planu. Taki plan nie tylko poprzedza owo wydarzenie, ale pozwala konspiracjoniście uporządkować całą przeszłość.
• Rozproszone, przypadkowe, na pozór nic nieznaczące fakty nagle nabierają sensu?
– Układają się w logiczny ciąg. Wreszcie ktoś musiał ten plan opracować i z powolną, ale nieuchronną konsekwencją wdrażać w życie. Potrzebna jest więc jakaś "organizacja widmo”, by odwołać się do bondowskiej terminologii, o odpowiednio długim rodowodzie historycznym. Najlepiej sięgającym czasów starożytnych. Na koniec konspiracjonista zazwyczaj musi jeszcze ustalić hierarchię w obrębie spiskującego "nadświata”.
Najbardziej "widmowa” spośród organizacji jest na samym szczycie, ale poniżej znajdują się rozmaite struktury wykonawcze, których istnienie można prościej udokumentować: służby specjalne, masoni, Żydzi lub cykliści. Cała reszta, to są już tylko teatralne rekwizyty, którymi można dowolnie żonglować. Takimi rekwizytami mogą być lampy wkręcane lub wykręcane na lotnisku pod Smoleńskiem, rosyjska broń do niszczenia systemów elektronicznych, filmy z rzekomo nagranymi odgłosami strzałów, czyli to wszystko, co absorbuje obecnie najbardziej internautów spekulujących na temat katastrofy rządowego samolotu.
• Czy wśród tych internautów znajdzie się chętny, który wykona krok we wskazanym przez pana kierunku?
– Takie, nieśmiałe jeszcze, kroki już można zaobserwować, a sytuacja zmienia się z dnia na dzień. Trudno jednak ocenić, czy fala domysłów w internecie opadnie i wszystko skończy się na zwykłej szeptance, czy jednak Polskę czeka spóźniona "dziecięca choroba konspiracjonizmu”.