Piątek, godzina 18. Adam Małysz za chwilę odda drugi skok w konkursie
na dużej skoczni w Mistrzostwach Świata. Na ten skok czeka kilkunastu mężczyzn w szpitalnej świetlicy. Zaciśnięte kciuki. Wypieki na twarzach.
Nic nie zagłusza telewizyjnego komentatora.
Nawet Głosy w głowie ani UFO. I tylko jeden pacjent po cichutku liczy
do pięćdziesięciu. Ale on tak zawsze
Po sali przechodzi jęk zawodu, ale nikt na Małysza nie psioczy. On zepsuł skok, oni mają zepsute głowy.
Na jeden tylko oddział w lubelskim szpitalu neuropsychiatrycznym w Abramowicach trafia każdego dnia trzech, czterech pacjentów. I nic dziwnego, bo sama tylko schizofrenia dotyka ok. 1 proc. populacji. To oznacza, że w Polsce jest ok. 3 milionów schizofreników.
I co z tego? I nic.
Ludzie dalej boją się psychiatrów i szpitali psychiatrycznych. Wyobrażają sobie Bóg wie co. Że pacjenci skaczą, ślinią się bez przerwy i jeszcze tarzają we własnych odchodach.
Że leżą w izolatkach spięci pasami. Że po oddziałach paradują ludzie w kaftanach bezpieczeństwa. Że wariaci przewracają się o rękawy.
Zamknęli mnie jak wariata
Jeden z oddziałów szpitala neuropsychiatrycznego w Abramowicach. Przebywają tu tylko mężczyźni. Głównie z nerwicami i psychozami.
Ten oddział jest brzydki. To stary budynek, a na remonty - jak to w polskiej służbie zdrowia - pieniędzy nie ma.
W świetlicy kilka stołów przykrytych ceratą. Stara terakota na korytarzu. W pokojach metalowe łóżka i jakieś szafki. To wszystko.
Ale pacjentom nieszczególnie to przeszkadza. Oni i tak żyją we własnym świecie. Świecie, który sami sobie tworzą.
Michał* ma około 30 lat. W szpitalu jest już któryś raz z rzędu. Tak przynajmniej mówi. Pierwszy raz trafił tu w 1993 roku. Wtedy poszedł do mieszkania swoich znajomych. - Świadków Jehowy - podkreśla Michał. - Siedzieliśmy sobie, kiedy go zobaczyłem.
To był kosmita. Niewielkiego wzrostu i cały zielony. No, prawie cały. - Wyglądał jak dziecko. Miał taką blond perukę na głowie, ale ja nie dałem się zwieść. To był kosmita - mówi Michał. Mówi to z pełnym przekonaniem, rzecz jasna.
Michał nie ślini się, nie szczeka. Wygląda zupełnie normalnie. - Zawiodłem się na naszym społeczeństwie. Kiedy zacząłem opowiadać o moim spotkaniu, to sądziłem, że się od prasy nie uwolnię. Że z naukowcami się spotkam. A tu co? Zamknęli mnie jak jakiegoś wariata - mówi rozżalony.
Co mówią Głosy
Dr Piotr Krzywicki pracuje w Abramowicach. Psychiatrą został trochę z przypadku, ale lubi swoją pracę. - Kiedy mówię nowo poznanym ludziom kim jestem, to się dziwnie zachowują. Czują się nieswojo. Pewnie myślą, że zaraz się u nich czegoś doszukam - uśmiecha się Krzywicki. - Ale fakt, ja często ludzi szufladkuję według naszych teorii.
Na oddziale nic go już nie dziwi. - Mamy tu sporo doznań z kręgu kosmicznego. Nie brakuje też telepatii i kontaktów z innymi światami. Ale nie ma żadnych Napoleonów i Jezusów. To tylko taki stereotyp.
Owszem, czasami trafiają tu ludzie, którzy słyszą Głosy. Głosy mówią im, co mają robić. - Tacy pacjenci mówią o posłannictwie, misji - wyjaśnia doktor.
Na co dzień tego nie widać. Chorzy zazwyczaj spokojnie spacerują po korytarzu w tę i z powrotem. Mają dziwne fryzury i dziwne twarze. Takie bez wyrazu. Niektórzy potrafią godzinami przemierzać korytarz. Po co? Tylko oni o tym wiedzą.
- Wszystko wygląda bardzo spokojnie - przyznaje Krzywicki. - Ale pracujemy w pełnym napięciu. Pacjentów jest dużo, a nas mało. I choć przypadki agresji wobec personelu są niezwykle rzadkie, to jednak są.
Z drugiej strony, w jakim innym miejscu mógłby sobie spokojnie wisieć automat telefoniczny? Tu wisi parę lat. Nikt go nie zerwał, nikt go nie zniszczył. A na mieście już dawno chuligani wyrwaliby go z kawałkiem ściany.
Ja tak lubię śpiewać
Właśnie skończyła się przerwa obiadowa. - Była zupa, był kurczak - wylicza Stefan. Po sześćdziesiątce, włosy zaczesane do tyłu. Chętnie śpiewa. - "Żeby pokochać cię! Ja już innej nie będę miaaaał!” - Stefan śpiewa na ogół znienacka. Mówi o tym, jak się jedzenie poprawiło, a za chwilę śpiewa. Mówi o palarni, do której lubi zaglądać, a potem śpiewa. Mówi o swojej dawnej miłości, przez którą chciał iść do klasztoru i znowu śpiewa. A co robi, kiedy nie śpiewa? - Oglądam często telewizję. Mamy tu jeden telewizor, ale nie kłócimy się o to, co będziemy oglądać. Ja najbardziej lubię "Maraton uśmiechu”. Świetne dowcipy opowiadają.
Tak, dowcipy.
Sporo dowcipów jest o wariatach, ale to podobno na pacjentach większego wrażenia nie robi. - Ja tam lubię się pośmiać - stwierdza Stefan i znów śpiewa starą piosenkę o miłości.
Stefan nie śpiewa tylko wtedy, gdy opowiada o swojej wnuczce.
Jednak największe wrażenie, nawet na lekarzach z dużym stażem, robi tzw. objaw białej kartki. Coś takiego mają alkoholicy.
Pacjentowi daje się białą kartkę i sugeruje, że coś na niej napisano. Chory po chwili, zaczyna czytać. Skąd bierze treść? Z głowy. Z własnych urojeń.
Na naszym oddziale takich pacjentów nie ma. Tu jest za to sporo "nerwic natręctw”. Takich ludzi "coś” zmusza do wykrzykiwania bluźnierstw w kościele. Albo każe im liczyć do pięćdziesięciu przed każdą czynnością. Albo chodzić po chodniku tak, by nie dotykać spoin między płytkami.
Chodzę i myślę
Na oddziale życie toczy się zupełnie innym rytmem niż na zewnątrz. Czas regulują przerwy na posiłki. Od czasu do czasu jakieś odwiedziny i telewizja. O 22 cisza nocna. - Ja czasami nie mogę spać - mówi Stefan. - Wtedy wstaję i po cichutku chodzę sobie po korytarzu. Chodzę i myślę. Ot tak, o życiu...
- Fajnie tu jest - dodaje Piotr. - To już nie te czasy, co kiedyś. Nawet z większością personelu jesteśmy na "ty”.
W całym szpitalu jest ponad 900 łóżek. Zazwyczaj wszystkie są zajęte. A pacjentów ostatnimi czasy jest jakby więcej. Zwiększa się ilość zaburzeń afektywnych i depresji. Ta ostatnia zresztą, to już choroba naszych czasów. Ciągły stres, presja otoczenia, żeby zrobić to czy tamto. Problemy z pracą. Nie wszyscy to wytrzymują.
Zresztą, czy ktokolwiek z nas jest tak zupełnie normalny? •
* imiona pacjentów zmieniono