Ona pojechała sadzić do Holandii tulipany. On w Schagen był agentem ubezpieczeniowym i chciał ją ubezpieczyć. Miłość wybuchła nagle. W 1998 r. kupili chałupę w Gliniskach. Dziś, pomalutku, budują tu swój raj na ziemi
On: Andre Albers Spierings z Schagen. Zawód: agent ubezpieczeniowy.
On ma 58 lat, ona o wiele młodsza.
Ona wulkan pomysłów i temperament, on chodzący spokój. Nie stracił nerwów nawet wtedy, gdy na dzień przed ich weseliskiem w Gliniskach wyłączyli prąd i lodówki z jedzeniem dla osiemdziesięciu osób stanęły na całego.
Danusia miała męża
- Urządziłam się w Holandii, wyszłam za mąż za Holendra. A któregoś dnia przyszedł do nas Andre. Chciał nas ubezpieczyć - opowiada Danusia. Był wesoły, uczynny, ale nic między nami nie zaiskrzyło.
- Nic, nawet trochę - śmieje się Andre i - jak to Holender - zapala skręta. Po letniej altance w Gliniskach roznosi się aromatyczny zapach.
- Zaprzyjaźniliśmy się, zawsze był uczynny. A tymczasem mój holenderski mąż chciał, żebym gotowała i sprzątała. To powinien sobie wziąć służącą, nie żonę - śmieje się Danusia.
- Tak, tak, zgadza się - potwierdza Andre.
Ich pierwszy raz
- Pierwszy raz w Polsce. Gdańsk: śmierdziało na dworcu. I te fatalne drogi... - wspomina Andre.
- Drugi szok to jedzenie. Mrożone kiełbaski, na to cebulka i majonez - dodaje Danusia.
- Pierogi ruskie. Nie jadłem nigdy w życiu - dodaje Andre. Zamyśla się. - Na wigilii patrzyłem jak Polacy tylko jedzą i jedzą. Straszne ilości w dwa dni - śmieje się Andre. A kiedy zaiskrzyło między wami? - Jeszcze w Holandii - mówią zgodnym chórem.
Jak iskrzyło?
- Przeszedł po nas spory prąd - śmieją się oboje.
Poszukiwanie
Ogłoszenie o starej chałupie z hektarem ziemi znaleźli w gazecie. Przeczytali, pomyśleli i pojechali do Glinisk koło Łopiennika Górnego.
Zobaczyli chałupę, oborę, sad. Jabłonie obrodziły na całego i nad działką unosił się aromat koszteli.
- To będzie nasze miejsce na ziemi - powiedziała Danusia.
- Tak. Nasze - dodał Andre.
Ustawili przyczepę kempingową na działce i zaczęli remont. W końcu trzeba było wyprawić polskie wesele.
- Wynajęliśmy namiot na osiemdziesiąt osób, na dzień przed weselem wyłączyli prąd. A tu lodówki pełne. Stanęły na całego - śmieje się Andre.
Nawet wtedy nie stracił poczucia humoru.
Basen za oborą
Drugi domek w niczym nie przypomina obory. Na parterze salon, na górze pokoje gościnne.
Na agroturystykę.
Za oborą przenośny basen zmyślnie otoczony drewnianą palisadą.Obok basenu oczko wodne i murowana altana.
Za altaną bezkresna zieleń.
Na dwóch hektarach Andre posadził kilka tysięcy drzewek.
- Teraz siedzę, piję piwo i rośnie mi park - śmieje się z radością.
- Andre trochę leniwy jest - ripostuje Danusia. - Ja na traktor siadam i koszę.
Za chwilę wniesie parującą wazę zupy z Surinamu, czyli dawnej Guany, będącej kiedyś holenderską prowincją.
Po podwórku roznosi się silny zapach orzeszków ziemnych.
- To ulubiona zupa mojego męża. Do wywaru na wołowinie daję słoiczek masła z orzeszków ziemnych, po zagotowaniu wrzucam kawałki kurczaka - tłumaczy Danusia.
Próbuję. Po kilku łyżkach czuję się jak po sutym obiedzie.
Plusy i minusy
- Jest zgodny. To najważniejsze w życiu. Lubi towarzystwo, a ja nie znoszę smutasów. I tyle w nim pogody... - mówi Danusia.
Minusy ma? - Leń. Za mało robi. Za wolno i już!
Jakie minusy ma Danusia?
- Za dużo pali. Dużo krytykuje i lubi drążyć dziurę. Tu, w brzuchu. Wszystko musi być już, już. Jeszcze lepiej na wczoraj. A to się nie da - mówi Andre.
A plusy?
- Dobry kucharz. Miła jest. Co jeszcze? - zastanawia się chwilę. - Jest ze mną...
Dwoje na huśtawce
Ale zanim się pożegnamy, pokażą mi zakątek z huśtawką. Ona siądzie na drewnianym siedzisku i złapie się lin. On ją rozhuśta i wskoczy na huśtawkę. Tak będą bujać w obłokach przez parę minut.
Jak dzieci. Pytam, co w życiu jest najważniejsze?
- Pokłócić się, potem przytulić się i przebaczyć - mówi Danusia.
- I żeby każde miało swój czas dla siebie - dodaje Andre.
Czy w Gliniskach znaleźli swój raj na ziemi?
- Ja tak. Tu jest nasza działka, tam jeden sąsiad, potem drugi. Ile tam malin, jabłek, śliwek. Powiedzieli mi, Andre, co moje to twoje. Bierz i jedz. W Holandii by tak nie było.
Tu dopiero będzie raj - kończy Danusia.