W "Kodzie Leonarda da Vinci” kościelna organizacja Opus Dei to tajemne stowarzyszenie, które nie cofnie się przed niczym, byle tylko utrzymać władzę nad światem. W tym celu posługuje się nawet mnichem mordercą, który w przerwach między zabijaniem wrogów Bożego Dzieła, zajmuje się głównie okaleczaniem własnego ciała. My byliśmy na spotkaniu Opus Dei w Lublinie
- Czego pragniesz ode mnie Panie? Jakie jest moje zadanie. O to powinniśmy pytać podczas modlitwy. Pytać po kilka razy dziennie czy powinienem robić to, co teraz robię - mówi z obcym akcentem ksiądz i pełnym żaru głosem tłumaczy: Może twoim zadaniem jest życie w czystości. Błogosławieni czystego serca. To nie jest nic wydumanego. Kiedy koleżanka z pracy flirtuje z tobą mówisz nie. Tak wygląda czystość. Ludzi trzeba szanować. Ale osoby, które w sobotę demonstrowały (chodzi o paradę gejów) są chore. Nie wiedzą, że można żyć w czystości, że można się leczyć.
Po 45 minutach przerwa. Schodzimy na patio. Druga część nauk w kaplicy.
Jak masoni
Dan Brown wpadł na genialny pomysł. Cóż bardziej zaintryguje czytelników niż powieść o ogarniającym świat spisku kościelnej organizacji? Rzeka pieniędzy popłynęła na konto sprytnego pisarza. Najpierw za książkę, potem za jej nudnawą ekranizację. Powieść od 166 tygodni bryluje na liście bestsellerów New York Timesa. A tylko w Polsce i tylko w pierwszy weekend film obejrzało 341 tys. widzów.
Opus Dei i tak często było postrzegane jako bardzo tajemnicza organizacja, zrzeszająca polityków i biznesmenów; za organizację niezwykle bogatą i mającą wpływy w polityce. Książka Browna tylko podgrzała tę atmosferę.
Opus Dei postanowiło z tym walczyć.
Groźna cisza
- Kiedy rodzina jest zdrowa, wszystko idzie do przodu. Ale rodzina to rzecz zadana. Trzeba nad nią pracować - mówi ksiądz podczas drugiej części rozważań. - Największym zagrożeniem dla rodziny jest cisza, kiedy małżonkowie wrócą z pracy i ze sobą nie rozmawiają. Rozmawiajcie ze sobą, znajdujcie wspólne tematy. Kup żonie kwiaty lub inny drobiazg. Jedźcie całą rodziną na wakacje.
Groźbę, jaką niesie cisza rozumie samo Opus Dei. Kościelna organizacja musi walczyć z wizerunkiem i spiskowsców. Szefowie organizacji postanowili wykorzystać impet przeciwnika. Opus Dei ruszyło z akcją informacyjną o ideach przyświecających organizacji. W Internecie (www.opusdei.pl) znajdziemy pełny serwis informacyjny o organizacji. Trudno zliczyć inne witryny, filmy dokumentalne, artykuły i wywiady udzielone przez członków i sympatyków Bożego Dzieła. Tłumaczą, na czym polega misja Opus Dei i jego rola w Kościele. Taka jest strategia medialna Dzieła.
Każdy powołany do świętości
To było jedno z najbardziej tajemniczych objawień w dziejach Kościoła. Josemaria Escrivá de Balaguera, hiszpański ksiądz, z natury pragmatyk i realista, nigdy nie opowiadał o szczegółach wizji, którą miał 2 października 1928 r. Powtarzał tylko: - Widziałem Opus Dei. Naprawdę widziałem i muszę wam to przekazać: nadszedł czas - trzeba skończyć z chrześcijaństwem pierwszej i drugiej kategorii. Nie ma z jednej strony nielicznych ewangelicznych zawodowców (księży, zakonników, zakonnic, mnichów i mniszek) oraz niewielu wyjątkowych świeckich, a z drugiej: większości dyletantów chrześcijaństwa, zawodników drugiej ligi: prostych świeckich, zwykłych wiernych.
Z potrzeby lub z interesu
Na czerwcowym dniu skupienia w Lublinie było ok. 30 osób. Połowa to urzędnicy, politycy (kilku z Prawa i Sprawiedliwości lub kojarzonych z Ligą Polskich Rodzin) i działacze prawicowi. Szef rady nadzorczej jednej z miejskich spółek, współpracownik wojewody, szef kancelarii prezydenta Lublina.
- Korzystam z formacji przez pracę - tłumaczy Mariusz Deckert, dyrektor kancelarii prezydenta.
- Jestem współpracownikiem Opus Dei od ponad dwóch lat. Dzieło pomaga uporządkować życie, trzeźwo spojrzeć na to, czym jest praca. Pozwala zrozumieć, że zasady, którymi kierujesz się w życiu, obowiązują również w pracy - mówi Cezary Potapczuk z Radia Lublin.
Nie każdy chce ujawnić swoje związki z Opus Dei. - Nie obnoszę się z tym i nie chcę się chwalić. Zresztą nie chcę być zestawiany z wszystkimi ludźmi, którzy przychodzą na spotkania - mówi nam prawicowy polityk.
Inny dodaje: To moja prywatna sprawa, nie chcę jej łączyć z działalnością publiczną, która bywa postrzegana za kontrowersyjną i może źle się przysłużyć.
- Czasem irytuje mnie jak widzę, że ludzie przychodzą nie z potrzeby tylko z interesu. Wyczuli, że tu są frukty. Oni znikną, kiedy dostaną posadę lub zniknie szansa na objęcie stanowiska - ocenia inny z uczestników spotkania.
Jeszcze pięć lat temu na spotkania przychodziło kilkanaście osób. Dziś jest ich znacznie więcej.