Rozmowa z Natalką Babiną, dziennikarką i pisarką z Białorusi.
– Tak, oczywiście, jak każdy człowiek. Ja w ogóle jestem bardzo strachliwa. Boję się o wszystko: o zdrowie moich dzieci, o to, że stan mojej babci, która ma złamaną szyjkę kości udowej, pogorszy się, że dom, w którym mieszkam, podmyją wody gruntowe... Ale jeśli chcesz wiedzieć, czy boję się rządu Łukaszenki i represji z ich strony: nie, nie boję się. Nie chcę i nie mogę się bać. Oni są zbyt godni politowania, by się ich bać.
• W kwietniu aresztowano na Białorusi Andrzeja Poczobuta, korespondenta "Gazety Wyborczej”. O niego się pani nie boi?
– "Nasza Niwa”, gazeta, dla której piszę, opublikowała artykuł "Nie złamią Poczobuta”. I jeszcze jeden: "Polak Poczobut wypije białoruski kielich goryczy do dna”. Andrzej Poczobut to facet, który wie, co robi i co może go w związku z tym czekać. On się nie boi i ja się o niego nie boję. Ale myślę też sobie: Czy są przepisy, które uniemożliwiałyby Poczobutowi zostanie następnym prezydentem Białorusi? Ja, Ukrainka, głosowałabym na niego! Motto jego bloga "Tylko prawda jest ciekawa” jest mi ogromnie bliskie. Bliskie mojemu sercu jest też to, co on robi.
• Jest pani dziennikarką "Naszej Niwy”, najstarszej niezależnej gazety na Białorusi. W ostatnim e-mailu napisała pani do mnie: "Rząd Łukaszenki zamknął naszą gazetę, która ukazywała się od 105 lat. Na coś takiego nie pozwolił sobie nawet car Rosji! A obecny carek
to zrobił!”.
– Rząd zamknął "Naszą Niwę” i "Wolę narodu” za – jak sądzę – "nasze zasługi”. Obie gazety już od dawna były niczym bielmo na oku władzy. Muszę powiedzieć, że naciski na niezależne media na Białorusi były zawsze i objawiały się w różnych formach. Mieliśmy monopol władzy na abonament, brak dystrybucji niezależnej prasy, prześladowania dziennikarzy, brak możliwości otwarcia nowych kanałów radiowych... Po wyborach prezydenckich 19 grudnia 2010 roku redaktor "Naszej Niwy” Andrei Dynko poszedł do więzienia pod sfabrykowanymi zarzutami.
W redakcji "Naszej Niwy” i w domach niektórych dziennikarzy przeprowadzono rewizje. Miesiąc po wyborach naciski na obywatelskie społeczeństwo, w tym, oczywiście, na dziennikarzy, nasiliły się. Zastraszanie, rewizje, aresztowania... Gwałtownie pogorszyła się sytuacja gospodarcza w kraju: kryzys walutowy, nakaz zamknięcia wielu organizacji, problemy z zakupem niektórych produktów...
• I mamy 11 kwietnia 2011 roku...
– 11 kwietnia doszło do wybuchu w mińskim metrze. Stał się on głównym powodem zamknięcia kilku gazet, w tym również naszej. Pretekstem do tegoż zamknięcia było "rzucanie fałszywego światła na sprawę wybuchu w metrze i postrzegania jej w mało obiektywny sposób”. W rzeczywistości chodziło zaś o to, że nasze gazety prezentowały odmienne stanowiska od rządowych mediów, które po wybuchu rozpoczęły paskudną i zakrojoną na szeroką skalę kampanię propagandową. Tytuły brzmiały na przykład tak: "Metro wysadziła opozycja”.
Niezależne media, w przeciwieństwie do państwowych, dawały obiektywne, aktualne i wyczerpujące informacje, które psuły idealny wizerunek władzy. "Nasza Niwa” i inne niezależne środki masowego przekazu, poinformowały o wybuchu natychmiast. Nasi reporterzy byli na miejscu eksplozji jako jedni z pierwszych, po sygnałach, które otrzymaliśmy od ludzi; dziennikarzy obywatelskich. Na miejscu okazało się, że zdjęcia i filmy, które do nas przysłali – to wszystko się potwierdziło.
• Natomiast państwowe media milczały kilka godzin, dopóki nie otrzymały wyraźnego sygnału z góry,
że mogą już puścić informację.
– Bardzo znaczące i charakterystyczne jest to, że w pierwszych godzinach rozgorzała w internecie gorąca dyskusja na temat eksplozji. Większość zwykłych użytkowników doszła do wniosku, że ten wybuch jest korzystny dla rządu i został przez niego zorganizowany po to, by odciągnąć uwagę ludzi od problemów gospodarczych i całkowicie zniszczyć opozycję. Następnego ranka w naszej redakcji zjawili się funkcjonariusze KGB i usunęli zdjęcia i filmy zrobione w metrze przez korespondentów "Naszej Niwy”.
• A co się działo w następnych dniach?
– Dzień później w godzinach wieczornych, gdy podpisywałam w księgarni swoje książki, nagle otrzymałam telefon: nasz redaktor naczelny, Andrei Skurko, został zabrany do KGB. W nocy wrócił. Dostał wyraźne ostrzeżenie, co mu grozi za "ujawnienie tajemnic śledztwa”. Następnego dnia prokurator generalny pogroził w telewizji naszej gazecie: "Będziemy reagować adekwatnie do takich nielegalnych działań!” – zapowiedział. Jakie działania ma na myśli? Okazało się, że chodziło o pojawienie się w "Naszej Niwie” artykułu byłego oficera kontrwywiadu, który jest obecnie "na wygnaniu”, pod tytułem "Bombę podłożyli pracownicy jednej ze specsłużb”.
• Ktoś to jakoś skomentował?
– Minister ds. informacji oświadczył, że "żerujemy na dramacie” i zwrócił się do sądu o zamknięcie naszych dwóch gazet. Nikt nie miał najmniejszych wątpliwości, że wyrok będzie zgodny z pozwem: na Białorusi nie było dotąd sprawy, w której by sąd sprzeciwił się władzy wykonawczej. Dlaczego właściwie to zrobili? Trudno mi oceniać. Być może rzeczywiście rząd panicznie boi się, że niezależna prasa ma coraz większy wpływ na białoruskie społeczeństwo.
Być może też, wersja o zaangażowaniu w eksplozję służb wywiadowczych i niektórych grup związanych z władzą była bliski prawdy. Może władze specjalnie zamknęły naszą gazetę, aby sprowokować sankcje gospodarcze i wytłumaczyć owymi sankcjami zapaść gospodarczą, która zdaje się nieuchronnie zbliżać?
• Co robią teraz dziennikarze z "Naszej Niwy”? Siedzą cicho i czekają na lepsze czasy? Dali się zastraszyć?
– Szczerze podziwiam moich kolegów, którzy naprawdę niczego się nie boją! Są po prostu bardzo profesjonalni i bez żadnych kompromisów wykonują swoje obowiązki. Szczególnie podziwiam nasze dziewczyny – fotoreporterkę i kamerzystkę Julię Doroshkevich i Tatianę Havrylchyk. To dzięki ich pracy nasi czytelnicy widzieli wszystkie wydarzenia ostatnich miesięcy na własne oczy: szokujące potraktowanie kandydata na prezydenta Neklyaeva, prowokatorów, którzy wybijają okna w siedzibie rządu, okaleczone, zakrwawione ofiary wybuchu...
A nasz polityczny publicysta Zmitser Pankovets? Byłam z niego taka dumna, gdy następnego dnia po wyborach na konferencji prasowej zadał Łukaszence pytanie: "Czy nie uważa pan, że szturm na siedzibę rządu był niczym innym jak "Pożarem Reichstagu”?
• Co teraz będzie z "Naszą Niwą”?
– "Nasza Niwa” nie zniknie. Zamknięcie gazety nie oznacza zamknięcia ust redaktorom. Dokąd gazeta będzie miała czytelników, dotąd będą ją oni otrzymywać. W te dni, kiedy w redakcji toczyła się dyskusja, co dalej robić w tej sytuacji, zdałam sobie sprawę, że ludzie tworzący "Naszą Niwę” działają nie tylko bez strachu, ale też w sposób inteligentny i przemyślany. Dlatego znajdą sposób, by mimo przeszkód działać dalej. Chociaż, oczywiście, byłoby lepiej, gdyby tych przeszkód nie było...
• Rewizje KGB, pobicia, prześladowania, oszustwa wyborcze. Jak się pani w tym odnajduje? Również jako pisarka.
– Oprócz całego tego zła jest jeszcze wielka solidarność i ciepłe słowa od moich czytelników. Wyszło drugie wydanie mojej książki "Miasto ryb” w języku białoruskim. Nawiasem mówiąc, plik z powieścią został skonfiskowany wraz całą zawartością komputera podczas rewizji, ale udało się go przywrócić i powieść ukazała się w terminie.
Otrzymałam też miłe wieści z Polski: "Miasto ryb” zostało nominowane do prestiżowej nagrody Angelus. To dla mnie powód do wielkiej dumy! Ale to tyle dobrych wieści. Czasy na Białorusi są dziś bardzo trudne. Prasa jest pod bezprecedensową presją. Ale, aby się z tego wydostać, trzeba przez to przejść.
• Jak w tym wszystkim wygląda praca dziennikarza?
– Tak, jak zawsze. Jesteśmy w samym środku ważnych wydarzeń, informujemy, myślimy, analizujemy i dzielimy się wrażeniami z czytelnikami. I wiesz, co jest istotne? "Nasza Niwa” to zaledwie garść dziennikarzy i zespół autorów współpracowników, którzy piszą mimo zagrożenia, a czasem nawet w więzieniach. A jednak liczba odwiedzin na naszej stronie jest dziesięć razy większa niż na stronach wszystkich gazet wydawanych przez państwo!
Państwowe gazety, na użytek których został zbudowany potężny, bogato wyposażony Dom Prasy, to najnowocześniejsza technika, doskonałe warunki socjalne i pensje dziennikarzy. Dzięki tym cieplarnianym warunkom mogliby przekazywać prawdziwe, rzetelne informacje. Ale nie! Po co? Więc to, co mamy, to totalne zero. Na szczęście, czytelnicy nie są głupi i wolą wydawnictwa niezależne z rzetelną informacją.
• A jak zwykli ludzie się w tym odnajdują?
– Myślę, że społeczeństwo białoruskie staje się w ostatnich latach bardziej świadome politycznie. Coraz więcej osób rozumie, że prawo na Białorusi jest niemoralne i niesprawiedliwe, że panuje u nas "ochlokracja” i trzeba to zmienić. Ale, niestety, nie widzę u nas białoruskiego Wałęsy: człowieka, który będzie w stanie porwać ludzi przeciwko niesprawiedliwości i niemoralności władzy i doprowadzi nas do zwycięstwa.
• Nie boi się pani o tym głośno mówić?
– Nie boję się. Milczenie jest znacznie gorsze. Powtarzam to swoim przyjaciołom, gdy oburzają szeptem: "Mów głośno, w przeciwnym razie będzie tylko gorzej”.
• Czy strach to jest to uczucie, na którym opierają się rządy Łukaszenki?
– Nie, rząd Łukaszenki nie opiera się na strachu. Może nie do końca rozumiem Polaków – ludzi, z potężnym, niewzruszonym poczuciem niezależności i własnej państwowości, ale znacznie większy problem mam z odpowiedzią na pytanie, co u nas jest powodem tak długiego panowania tak wstrętnych rządów.
Doszłam w końcu do wniosku – choć nie roszczę sobie prawa do objawiania prawdy absolutnej – że w przypadku Białorusinów wszystko jest bardzo skomplikowane. Po tym, jak masowo pozbawiono ich narodowego języka i kultury, odcięto od korzeni, Białorusini bardzo się zmienili, wewnętrznie ich to złamało. Dziś mają głęboki kompleks niższości. To spowodowało, że pozbawiony wszelkich moralnych ograniczeń rząd Łukaszenki utrzymuje się tak długo. On wykorzystuje kompleksy Białorusinów, by nimi manipulować i mieć nad nimi władzę.
• A co pani czuje, jeśli nie strach? Smutek, gniew? A może bezsilność?
– Optymizm. Wciąż wierzę w Białorusinów, w sprawiedliwość.
• Jest pani pisarką. Gdyby miała pani napisać o Białorusi za 20 lat...
– Ojej! To zadanie dla Sienkiewicza! Mogę tylko powiedzieć, że po zamknięciu "Naszej Niwy” powstało we mnie niejasne wrażenie, że gromadzę materiał na nową książkę. I dziś mam pewność, że będę pisać kolejną powieść.
• Proszę na siebie uważać. I proszę opowiedzieć o tym wszystkim, o czym dziś rozmawiamy w kolejnej książce.
– Dziękuję za zainteresowanie Białorusią, za solidarność. Proszę mi wierzyć, że dla nas to wsparcie i ciepło naprawdę wiele znaczy. Twarze moich polskich przyjaciół, moich polskich czytelników... Często myślałam o nich w tych miesiącach, kiedy musiałem się uspokoić i zebrać siły. Dlatego nowa powieść z pewnością nie będzie o Łukaszence. Będzie o twarzach ludzi i obliczu ziemi: ziemi, na której jest miejsce i dla Polski, i dla Białorusi. A także o śladach, które na naszych twarzach zostawią na zawsze dzisiejsze czasy.