Co roku, przed Barbórką, pod ziemię zjeżdżają rodziny górników. – Podobno po takiej wycieczce żony lepiej swoich mężów traktują – mówi Tomasz Zięba, rzecznik prasowy Lubelskiego Węgla "Bogdanka”. W tym roku kopalnię od środka zobaczyli też dziennikarze.
Im dalej w głąb, tym cieplej. Wzdłuż ścian biegną rury z zimną wodą. Jak kaloryfery, tyle że zamiast ogrzewać: chłodzą.
– Tu jest około 26 stopni – mówi Artur Wasil, kierownik oddziału wydobywczego. – Co 33 metry temperatura podnosi się o jeden stopień. Najcieplej jest przy napędzie przenośnika taśmowego: około 30 stopni.
Jest parno, duszno, w powietrzu unosi się pył węglowy, który łatwo przykleja się do mokrych od potu twarzy. Gdyby wybuchł pożar mógłby objąć całą kopalnię. Dlatego na belkach wysoko pod sufitem stoją plastikowe pojemniki wypełnione wodą lub pyłem wapiennym. Białym pyłem wysypany jest cały chodnik, brodzimy w nim po kostki. Pył wapienny miesza się z węglowym, który dzięki temu nie wybuchnie.
Spoceni i brudni wsiadamy do kolejki razem z tymi, co kończą poranną zmianę. Bez kamer i mikrofonów rozmowy są już inne.
Górnicy narzekają na zdrowie ("najczęściej wysiada kręgosłup, pojawiają się problemy z ciśnieniem, niektórzy maja tętniaki mózgu, ale o tym się nie mówi”), na coraz mniejsze przywileje ("kiedyś co dwa lata dostawało się dodatkowy urlop na sanatorium, dziś przysługuje on dopiero po 15 latach pracy”) i zarobki.
– To nieprawda, że tyle zarabiamy (średnia płaca netto w Bogdance to 4200 zł – przyp. red.). Jak nie bierzesz sobót to dostajesz niewiele ponad 2 tysiące na rękę – mówi jeden z górników.
Za chwilę wideo