Weź garść prostych piosenek. Dodaj infantylne teksty i przygłuchych wykonawców. Wszystko zmieszaj z kiczem i wrzuć na scenę. Co z tego wyjdzie? Wielkie nieporozumienie, czyli Eurowizja.
Ponieważ polscy wykonawcy co rok wypadają gorzej, dlatego przed tegoroczną Eurowizją niejaki Ivan i Delfin musiał startować w półfinale. Chłopaki odpadli. I od razu dostało im się od paru gazet. Że byli amatorscy i do niczego. Że piosenka została strasznie słabo wykonana. Że chała straszna. Fakt, piosenki Ivana i Delfina do artystycznie wyrafinowanych zaliczyć się nie da. Tak jak i większości innych piosenek. Łącznie z tą, która tegoroczny festiwal wygrała.
Jaki z tego wniosek? Najprostszy: odpuścić sobie całą Eurowizję. Polska wysłała już wszystko: Ich Troje, smętnego Piaska, jazzową Jopek, soulowego Mietka Szcześniaka i kogoś tam jeszcze. Efekty zawsze były beznadziejne. Jedna tylko Górniakowa zajęła chyba 10 lat temu 2 miejsce. Ot, wyjątek potwierdzający regułę.
Najlepiej więc nie jechać. I klęski sobie oszczędzimy, i kompromitacji. I słuchania tych durnych piosenek.