ROZMOWA z Piotrem Szczepanikiem, piosenkarzem
- Dość często, tak jak się wraca do młodości. To są takie beztroskie wspomnienia... Szkoda tylko, że o zaletach młodości nie wiedzą ci, którzy ją teraz przeżywają. Zamiast naśladować niefortunne zachowanie swoich idoli typu Michał Wiśniewski mogliby przeżyć ją lepiej. Cała ta dzisiejsza moda i obyczaje są upozowane. A Lubelszczyznę znam i lubię. Kiedy wracam w te strony, to podobają mi się coraz bardziej. Włodawa, Chełm, Zamość; te miejsca kojarzą mi się z latami moich studiów w Lublinie. Chciałbym bywać tu częściej.
• Za daleko?
- Mieszkam pod Warszawą, ale odległość nie jest żadną przeszkodą. Jest taki aforyzm: "Życie zabiera ludziom zbyt wiele czasu”. Tak jest też ze mną, brakuje mi czasu by odwiedzić stare kąty. Tym bardziej że wielu moich przyjaciół wyjechało z Lublina, została tylko garstka.
• Lublin się zmienił przez lata?
- Wypiękniał. Ludzie też są już inni. Nie ma już kwiatu lat 60-tych. Ale nie ma ani w Lublinie, ani w Warszawie, ani w Gdańsku. Nic nie jest takie samo i nic się dwa razy nie zdarzy. Lubelska młodzież dzielnie stawała w szranki z innymi ośrodkami kulturalnymi. Były studenckie teatry, kabarety. Ale tak to już jest, że jak jest jakiś zakazany owoc, to bardziej do niego ciągnie. Niektórzy chwalą PRL, że było dobrze. Ja jestem od tego jak najdalszy: wspominam tylko wspaniałą młodzież z tamtego okresu. Bo atmosferę miasta tworzą ludzie, zwykle młodzi.
• To dlaczego wyjechał pan stąd?
- To nie miało nic wspólnego z karierą. Zadecydował o tym los i trzeba było wyjechać. Podobnie jak przypadek zadecydował, że zacząłem być popularny. U każdego człowieka w życiu przychodzi taka chwila, że trzeba chwycić byka za rogi i wykorzystać swoją szansę. W moim przypadku było tak, że ja po prostu lubiłem i lubię śpiewać.
• Jak się zaczęła ta kariera?
- Kiedyś, w Czarciej Łapie na Starym Mieście, zaśpiewałem "Żółte kalendarze”. Piosenka bardzo się spodobała... To było jeszcze zanim ją nagrałem. Później śpiewałem ją na kilku festiwalach i została nawet ogólnopolską piosenką roku w plebiscycie polskiego radia. To była dla mnie wielka zabawa i emocje. Studia zresztą też traktowałem jak zabawę. Na szczęście moi profesorowie byli bardzo tolerancyjni i nie dawali mi odczuć, że moja wiedza historyka sztuki ich nie zadawalała. Inna rzecz, że na ładne oczy egzaminów nie zaliczali. Były dwa sposoby: albo trzeba się było przygotowywać albo udawać, że się umie. Polecam to pierwsze.
• Była też mała przygoda z aktorstwem - współpraca z lubelskim Teatrem Lalki i Aktora, występ w filmie...
- A, to znowu był ten "byk złapany za rogi”. Czasami złapany w dobrej wierze, a czasem niepotrzebnie. Film pt. "Cham” zaliczam do udanych osiągnięć. Laco Adamik napisał scenariusz na podstawie powieści Elizy Orzeszkowej. Akcja dzieje się na przełomie XIX i XX wieku na dworze nad Niemnem. Kiedyś natomiast zaproponowano mi rolę w serialu, który nigdy nie powstał, bo akurat wybuchła Solidarność. Chcieli bym zagrał poczciwego pracownika urzędu bezpieczeństwa wewnętrznego. Oczywiście, z moimi przekonaniami nie paliłem się do tego.
• Jak radził Pan sobie i radzi z ogromną popularnością?
- Na co dzień jej nie odczuwam. A na koncertach czuję od publiczności wielką sympatię, z biegiem lat coraz bardziej wyrazistą.
• Na forach internetowych można znaleźć opinie bardzo młodych fanek: że są zachwycone, że za panem i muzyką poszłyby na koniec świata. I tylko narzekają, że tak niewiele wiadomo o Panu.
- To, że piosenki im się podobają świadczy o tym, że maja dobry gust... Że nie wiele o mnie wiadomo? Już starożytni filozofowie mawiali, żeby dawać innym mało informacji o sobie. Nie po to, żeby być tajemniczym, ale żeby wiedza o nas nie została wykorzystana w niecnych zamiarach. Żeby nie dawać ludziom broni do ręki przeciwko nam.
• Dużo Pan koncertuje?
- Najmniej w Lublinie, bo jeżdżę tylko tam gdzie mnie zapraszają. Przestałem podróżować przez ocean, bo mnie to już nużyło. Koncertuję m.in. w Polsce, w Niemczech i Francji. Publiczność przyjmuje mnie gorąco, a ja nie umiałbym żyć bez śpiewania. To jest naturalne, jak się robi to ponad 40 lat. To sens mojego życia. Poza tym jak za długo jestem w jednym miejscu, to mnie coś nosi.
Rozmawiała Magdalena Mizeracka