Utarło się, że jestem niedobra żona, glajda, brudas i szmata. Dlatego mąż sypia z tamtą, a ja nie mogę zasnąć nawet po lekach
– Naprawdę ktoś ze wsi napisał do redakcji? Ujął się za mną? Nawet nie wiem, jak dziękować – gładzi czerwoną bluzkę w brudne zacieki. Włosy krótkie, roztrzepane. Ręce zniszczone, za paznokciami ziemia. – Wszystko, co mam na sobie, to od ludzi – spuszcza głowę.
– Więc teraz mam coś o sobie powiedzieć? Ale od czego zacząć, żeby było raz-dwa, bo on zaraz z tamtą wróci, a obiad musi być na żądanie. Dziś pomidorowa i mięso. Zostało z niedzieli, więc się podgrzeje. Tylko jeszcze ziemniaki, jak nie obiorę, będzie awantura, więc może ja już polecę do tych ziemniaków...
Mąż, żona i kochanka
Wieś mała, niedaleko Bydgoszczy: kościół, sklep, domy wzdłuż nieutwardzonej drogi przez pola cebuli, buraków, majeranku. Dachy z eternitu. Pod tymi dachami ludzie mówią albo o suszy, albo o nich: mąż z żoną i kochanką. – Może ksiądz powinien zagrzmieć z ambony? – pytają.
– To niechrześcijańskie wziąć sobie młodszą na pognębienie własnej żony. No jeszcze, żeby mąż jakoś się z tym krył. Ale nie. Prowadzi się z tą nową, na przekorkę żonie – mówi sąsiadka.
Sąsiadce nie wolno się denerwować. – Przez wiek i przez tegoroczne susze jakaś taka słabość – mówi sąsiadka, ale jak widzi czasami tę biedną żonę, to wyjdzie z domu, pocieszy. Ale tamta, jakby mało słuchała.
– Wciąż go chyba kocha. Mimo że wziął sobie nową, z pazurami, jak wielka pani. My tu z sąsiadkami mówimy, że żadna z nas by tego nie przetrzymała. Jedna zaraz by przepędziła, jego i ją. Druga by się spakowała i sobie poszła do matki. Trzecia by zwariowała...
Sołtyska też była przesłuchiwana. I zdanie ma jasne: kochankę usunąć! – Niech sobie mąż z żoną żyją, jak żyli. Nie luksusowo, ale jednak – sołtyska nie raz, nie dwa widziała tę żonę w polu, już o piątej. I nie raz, nie dwa widziała ją potłuczoną; a to sine oko, a to plecy.
– Ale ona zawsze bez słowa skargi. Pobita, to pobita. Najwyżej wtedy do kościoła nie szła.
A on?
– Kiedyś cichy taki. A teraz proszę. Młodszą sobie wziął, jawnie. Tego jeszcze u nas nie było!
Zahukałam się w polu
Zaraz wrócą na obiad i się zacznie. – Ona pewnie będzie go podburzać... Ma wpływ. Nie jest tak wiele ode mnie młodsza. Ja mam 43 lata, to też stara nie jestem. Człowiek by jeszcze chciał, żeby go ktoś kochał. Mówią, że warta nie jestem, że brudas. A ja tylko zahukałam się w tym polu...
– Ślub? Przepłakałam, co widać nawet na zdjęciach. Nie wiem, skąd ten płacz, bo z początku nie było źle. Ujął mnie. Nie to, żeby był wielce przystojny, ale miły był. I ojca wcześniej stracił, więc może jakąś litością się kierowałam?
W 1982 ślub.
Rok później pierwsze dziecko.
– Syn bardzo się stara. I wyraźnie jest za mną. Bo córka, młodsza, to z kolei za tatusiem... To ciekawe z tym listem do redakcji. Kto napisał? Bo ja ludziom długo kłamałam: jak szłam do wsi z podbitym okiem, mówiłam, że krowa mnie uderzyła. Pamiętam, jak wieszałam firanki, a teściowa łup mnie kołkiem, że firanki nie tak się wiesza. I pamiętam wszystkie policzone żebra. I wszystkie Wigilie spędzane ze zwierzętami, bo ja nie mogłam być przy stole. A mąż? Był miękki. A ja? Może z początku myślałam, że tak każda ma i że trzeba się pogodzić. Rodzicom się nie skarżyłam, bo oni daleko. Ja w ogóle nie z tej gminy jestem.
Tamta przyjechała
– Kiedy teściowa zmarła, myślałam: odżyję. Mąż w rozpaczy. A ja w radości. Tak się cieszyłam, że wstyd mówić. Poprawiło mi się, bo za teściowej nie było dla mnie zakupów, nie było świąt. Jak jakaś uroczystość, mąż brał mamusię za mankiet. Bez niej było lepiej. Dopóki tamta nie przyjechała. Poznał ją w pracy.
W komendzie policji pamiętają, że jak „tamta” przyjechała, to żona zaraz pobita i spłakana była. Przyjęli sprawę 25 sierpnia.
– Na tyle mądra jest, że zaczęła w końcu mówić – chwalą we wsi. Głównie kobiety. Bo mężczyźni, to bardziej w żart obracają: – E, fajnie by było mieć w domu żonę i kochankę...
Ale mąż nie żartował. Ta policja go zaskoczyła.
– Myślał sobie, że tą nową zamelduje, a ja będę cicho. A ja już cicho nie jestem. Ale boję się pięści. Ona go podjudzi. Jak mówię, żeby sobie poszła, będzie spokój, to mąż, że prędzej ja pójdę. Na urodziny kupił jej kolczyki... Przepraszam, że płaczę.
– Czasami z nimi usiądę przy stole, bo gdzie mam usiąść? Dla mnie nie ma lodów, ciastek. Ale w dzień, to jeszcze jakoś. Gorzej w nocy. Leki biorę, a i tak sen nie przychodzi. Mówiłam, żeby chociaż światło gasili, bo to też w końcu moja sypialnia, tak? Ja, przepraszam bardzo, z sypialni nie wyjdę. Więc oni obok, na łóżku. To łóżko drugie, niczyje, zawsze u nas było. Jakby czekało.
Delikatna sprawa, moralna
Z kościoła na plebanię przejść można alejką pełną cisów i hortensji. Cisy dobrze zniosły ostatnie upały, ale hortensje przyschły. Ksiądz w żółtej koszulce siada za biurkiem, wzdycha, że sprawa delikatna, moralna. Nie ma co się wypowiadać. Nie ma co pisać.
Koniec rozmowy.
Ludzie we wsi dziwią się księdzu, i nie dziwią.
– Może boi się, teraz czasy niepewne. Powiesz coś, to zaraz pretensje. Kiedyś ksiądz o pijaństwie nagadał, to jakie było obruszenie!
A policja przesłuchuje świadków. – Nie ma zasłaniania się niepamięcią – chwali zeznających zastępca komendanta. Szczegółów nie zdradzi, żeby nie ustawiać stron. – Ale takich spraw ostatnio mamy zatrzęsienie – zaraz dodaje.
– Czy policja mi pomoże? Wygoni tamtą? Tyle mojego, że mąż z nią nie idzie już do sypialni. Poszli na górę. Aha, kupił mi telefon komórkowy. Powiedziałam: Skoro tamta ma, to ja też chcę.