Rozmowa z Januszem Panasewiczem
- Wszystko w porządku.
• Chyba nie do końca, skoro zdecydowałeś się na solowy album?
- Ja się z takim pomysłem nosiłem już od dawna. Zmaterializował się teraz, bo moi przyjaciele zbudowali dobre studio. Kiedy ich tam odwiedziłem, poczułem się tak przyjemnie, że zdecydowałem sfinalizować w tym miejscu swój stary pomysł. W ubiegły weekend skończyliśmy prace nad albumem. Premiera 19 września.
• Ale musiały też zaistnieć sprzyjające okoliczności w twojej macierzystej grupie, żebyś się mógł zająć takim pracochłonnym przedsięwzięciem.
- No tak. W ubiegłym roku wydaliśmy płytę "Strach się bać”. Koncerty z nią związane mamy już za sobą. Nie mieliśmy w planie pracy nad nowymi piosenkami zespołu. Umówiliśmy się, że Janek [Borysewicz - kompozytor i gitarzysta grupy] zajmie się swoimi rzeczami w rodzaju albumu "W hołdzie Tadeuszowi Nalepie”, a ja swoją solową płytą.
• Mam nadzieję, że to nie jest testowy album nowego studia.
- No nie. Powstanie studia było tylko sprzyjającą okolicznością. Pracowało mi się w nim dobrze jak nigdzie wcześniej. Nie byłem ograniczony czasowo, miałem pełny luz.
• Jaki był najważniejszy powód zrealizowania solowego albumu po tylu latach nagrywania pod szyldem Lady Pank?
- Chciałem się sprawdzić w innej konwencji muzycznej. Chciałem zaśpiewać teksty w innej poetyce.
• W jakiej?
- W repertuarze grupy jest sporo piosenek ze słowami Andrzeja Mogielnickiego, które zahaczają o sprawy społeczne, a nawet polityczne. A ja chciałem nagrać coś absolutnie osobistego, ze swoimi tekstami, których mi się sporo uzbierało. Opowiedzieć historie, na które nie było miejsca w repertuarze zespołu. Zaśpiewać tak, jakby się siedziało przy barze i rozmawiało z najlepszym kumplem.
• Rozumiem, że są takie piosenki, których nie da się wykonać z grupą i trzeba je nagrać pod własnym nazwiskiem.
- Tak, zwłaszcza że chodziło mi także o inne brzmienie. Brzmienie Lady Pank opiera się na bardzo charakterystycznej gitarze Janka i dość mocnym rytmie. Ja zaś chciałem zrobić coś delikatniejszego i zaaranżowanego bardziej tradycyjnie, z fortepianem, smyczkami i kontrabasem.
• A może ty się tak zestarzałeś, że potrzebujesz wyciszenia?
- Nie, nie. Ja po prostu jestem w głębi duszy romantykiem. Ale na moim albumie są też dynamiczne numery. Jednak, jak powiedziałem, inaczej zaaranżowane.
• Jakie historie opowiadasz w tekstach?
- Najróżniejsze. O ludziach i miejscach, które znalazły się na linii mojego życia. Choćby o moim rodzinnym mieście Olecku. Albo o facecie, który przy szosie pod Częstochową 20 lat temu sprzedawał pomidory i wciąż to robi. O miasteczkach, które żyją intensywnie tylko w sezonie wakacyjnym.
• A próbujesz może rozliczyć się ze swoimi głośnymi ekscesami?
- Niespecjalnie.
• Czyżby nie były one ważnym przeżyciem dla ciebie?
- W jakimś sensie były. Na pewno nie były kreowane dla rozgłosu. Wynikały z mojej i kolegów natury. Tacy po prostu byliśmy. Ale to chyba już przeszłość. Jak ktoś uważnie posłucha moich piosenek, to może w paru miejscach znajdzie jakieś refleksje na ten temat.
• Wydawca nie naciskał na ciebie, żebyś zaśpiewał po angielsku?
- Nie, firma, z którą się związałem, czyli QL Music, nie naciskała w żadnej kwestii. Dała mi wolną rękę. Zorganizowała mi tylko sesję zdjęciową. Umówiła mnie z Rafałem Masłowem, który zrobił wspaniałe zdjęcia. Nigdy nie miałem tak znakomitych fotografii. Tak dopasowanych do stylu muzycznego.
• Pytam o piosenki po angielsku, bo ostatnio jest u nas prawdziwa plaga w tym względzie. Młode zespoły wydają fajne muzycznie albumy, ale piosenki brzmią tak, jakby były śpiewane nie dla nas.
- Co tu dużo gadać. Jeśli tu się urodziłem, tu mieszkam i śpiewam dla Polaków, to robię to po polsku. Można nagrać anglojęzyczne wersje piosenek, jeżeli ma się ambicje eksportowe. I my tak z Lady Pank kiedyś robiliśmy. Ale śpiewanie w obcym języku we własnym kraju jest czymś nienormalnym.
• Myślisz jeszcze o karierze na Zachodzie?
- Nie, zupełnie mnie to nie interesuje. Wystarcza mi, że mam dobry odbiór w Polsce. A żeby zrobić tam karierę na niwie muzyki rozrywkowej, to tak naprawdę trzeba by tam mieszkać, oddychać tamtym powietrzem i żyć tamtymi sprawami wśród tamtych ludzi.
• A propos życia: jak ci się żyje?
- Dziękuje, dobrze. Ostatnio miałem dość pracowity czas z uwagi na sesję nagraniową i mało czasu spędzałem w domu. Wpadałem zwykle tylko na noc. Ale teraz mogę się bardziej wyluzować.
• A gdzie mieszkasz?
- Mam dom pod Warszawą i mieszkanie w Warszawie. Rodzina, czyli moja żona i synowie, jest w domu pod stolicą. I tam oczywiście spędzam najwięcej czasu.
• Czyli w sumie, masz trochę życia wielkomiejskiego i trochę prowincjonalnego.
- Tak i bardzo dobrze się z tym czuję. Tak samo lubię i jedno, i drugie. Pierwsze jest bardziej funkcją mojego zawodu, a drugie wynika z mojej natury, bo przecież pochodzę z prowincji.
Rozmawiał Jacek Szymczyk